sobota, 30 lipca 2011

Na ten deszcz.

Państwo są na wakacjach? Są. I co, pada? Pada. To jeżeli nie mają Państwo innych planów proponuję obejrzeć i koniecznie posłuchać. Muzyka w tym filmie jest przecudna. A płyta zaczyna się tak....
- Może zostaniesz?
- A myślisz, że chce mi się teraz gdzieś iść?
- Może zostaniesz tak.......w ogóle.



...Ludzie sobie żyją, nie wiadomo po co, nie wiadomo dlaczego, wszystko jakoś samo się dzieje. Rozumiesz coś z tego?
.....zupełnie jakbym słyszała swojego męża:)

Są wakacje, więc pisania nie będzie.
Tak sobie wmawiam:) i tak się trochę usprawiedliwiam:)

I.Bo

Zapomniałam napisać, więc dopisuję dziś....z serii "Honor Żula":
Mój mąż wjeżdża na naszą ulicę i szuka miejsca do parkowania. Nasz uliczny Żul-Pijaczek macha pokazując wolne miejsce. Rozpoznaje jednak "swojego", czyli tego co za postój nie płaci i mamrocze pod nosem
- ...ja pier**** to znowu ty
Arek wyciąga zetę i mu podaje, a Żul-Pijaczek na to
- daj spokój, lepiej kup coś dzieciom

:)

poniedziałek, 18 lipca 2011

Jazz

Zapraszam na dziesięć minut i trzynaście sekund wspaniałych doznań muzycznych. Trochę wstyd się przyznać, ale znam faceta dopiero od wczoraj. Nie osobiście rzecz jasna, bo biedak nie żyje od osiemdziesiątego drugiego, ale dzięki uprzejmości telewizji.
- lepiej późno niż wcale.....
....jak to mówią w.....Ministerstwie.
Zakochałam się od pierwszego akordu i mam nadzieję, że ktoś jeszcze zarazi się tą chorobą zwaną miłością do muzyki, która przechodzi po kolei, nutka za nutką z ucha do ucha.
Czasami kiedy otwieram okno w kuchni słyszę jak ktoś gra na trąbce w kamienicznej studni podwórkowej. To są bardzo piękne momenty dnia.




- wyszepczesz mi grzechy?
- tak
- proszę bardzo, zaczynaj....
- ale najpierw musisz wyjść z konfesjonału i zdjąć tę śmieszną kieckę.

I.Bo

czwartek, 14 lipca 2011

Boże chroń Polskę. Kit z Polską, chroń człowieka.

- Jak źle widzisz to się przesiądź.
- Gdzie?
- Do tyłu......


......bo tu wszystko lepiej widać. Inna perspektywa, szersza i nikt nie chucha ci w kark. Ostatni rząd przywłaszczam sobie na własność. Ulubione miejsce.....z tyłu, poza peletonem, dwa kilometry za pielgrzymką, na wakacjach po wakacjach, przy powtórkach programów sprzed sezonu, ostatnia w kolejce przed zamknięciem kramiku. Tak jak w szkole, ostatnia ławka zawsze i przesadnie długo. Siedzę i macham palcem w bucie. Trochę ziewam z nudów oglądając przedstawienie, a chciałabym się pośmiać. Nic z tego, wszyscy i wszystko jest śmiertelnie poważne, owinięte w kołderkę obowiązku i tego co należy. Rodzina, praca, obowiązek, najlepsza szkoła, najlepsza komunia, a raczej komunał. Zatopiliśmy się i toniemy. Ratownik też ziewa i przysypia, nie zdąży zareagować. Idziemy na dno jak beton. Pozostaje koło ratunkowe - telefon do przyjaciela - jest nadzieja, o ile przyjaciel jest kosmitą, żyje na innej orbicie z dużym dystansem do rzeczywistości i poważnych tematów. Autoironia jest lepsza niż Ibuprom Max z podwójną lub potrójną i podniesioną do potęgi dawką ibuprofenu. Lepsza niż zeżarty naraz pojemnik Alli. Jedno znieczuli wszystko co jeszcze czujesz, drugie wypłucze z ciebie wszystko co jadłeś i myślałeś nawet rok temu. Realista walczy z idealistą od rana do wieczora, we śnie chyba też. Brakuje tylko przemiany na Mont Blanc. Żart i cynizm w tym związku jest jak butelka dobrego wina. Lekko skrzywi rzeczywistość i pozwoli znów na rechot pod kołdrą.
- ....Dlaczego tak często o sobie mówisz, no tak wiesz..... w tak mało pochlebny sposób?
- Bo to prawda
Mam w sobie dziewięćdziesiąt procent kretyna, pozostałe dziesięć to odpady. Jestem błaznem, żartownisiem z przyklejonym uśmieszkiem. Nie rozumiem trudnych słów. Ale mogło być gorzej.... można być poważnym kretynem w kretynie. Na to, to już nawet morfina nie pomoże.

......ostanie miejsce z tyłu, poza peletonem, dwa kilometry za pielgrzymką,.......ostatnia na ziemi, posprzątałabym sobie i poczekała na koniec. Chciałoby się,....ostatnia,....marzenia ściętej głowy, też ostatniej.....


PRZEPRASZAMY
ZAPASOWYCH GŁÓW BRAK!



I.Bo

środa, 6 lipca 2011

Senne mary i marzenia

Śniło mi się, że mój mąż zakochał się w innej kobiecie.
Rozwiedliśmy się jeszcze tego samego dnia.
Zachodziłam w głowę jak teraz utrzymam bez niego dzieci i siebie.
Postanowiłam wysłać kupon totolotka.
Wygrałam niebotyczną furę pieniędzy.
Miałam już plany i wtedy.......
....obudziłam się.
Otworzyłam oczy i spojrzałam w lewo.
Mąż jest.
Usiadłam na łóżku i rozejrzałam się po pokoju.
Wygranej w totka brak.
;D



Piosenka dla mojego serdecznego kolegi, który wczoraj wyglądał zupełnie jak Dickie Greenleaf:)

Dobrego dnia
I.Bo

poniedziałek, 4 lipca 2011

niedziela, 3 lipca 2011

Staszkowy lot.


Na zdjęciu mój kot Staszek.


Kot Staszek odbył swój pierwszy lot. Lot z czwartego, kamienicznego piętra czyt. piąte normalne. Baliśmy się, że to się może przydarzyć, po tym jak przyłapaliśmy go na gzymsowo-parapetowych wycieczkach. Wmawiałam sobie, że aż tak ingerować w naturę nie należy....chyba jednak trzeba było. Staszek spadł, przeżył, jest w całości a nawet (bo to dość nieprawdopodobne) niczego sobie nie połamał. Biegnąc po schodach myślałam, że będę zbierać staszkowe flaki, że czekają na mnie na chodniku girlandy kocich jelit. Staszek czekał na nas pod samochodem, pod który w panice, nie rozumiejąc gdzie jest schował się przed światem. Mój mąż nie zważając na świat, który kilka minut wcześniej przeraził Stacha wczołgał się prawie w całości pod samochód w wielkiej kałuży i wydobył trzęsącego się nieszczęśnika, któremu z pyska i nosa wyciekała krew i inne płyny. W błyskawicznym tempie byliśmy w klinice, tam szybkie pierwsze oględziny i diagnoza, że chyba nic mu nie jest. Głębsza diagnoza - chyba jednak coś jest......powietrze w brzuchu - odma - brzmiała diagnoza....zostaje w klinice - powiedziała do mnie pani doktor o tak nienagannych dłoniach i paznokciach, że nie mogłam od nich oderwać oczu i zastanawiałam się czy te dłonie dotykają czasem zwierząt. Możliwe, że nie, bo podczas naszej wizyty tylko ja dotykałam Staszka, reszta trzymała się z dala i wyrokowała o przyszłych losach pacjenta. Dostąpiłam nawet zaszczytu pieszczoty promieniami rentegenowskimi w ważącym milion kilogramów gumowym fartuchu i dziwnym urządzeniu przywiązanym do mojej brody.

- .....czy państwo chcą posiedzieć z kotem, kiedy będziemy mu podawać kroplówkę?

Nie bardzo rozumiejąc pytanie bąknęłam, że nie skoro tu zostaje, a my wracamy w takim razie do domu.

Uprzejma pani, uprzejmie wypisała rachunek co trwało wieki, ja w tym czasie przykleiłam nos do szyby, za którą było tysiąc półek z równiuteńko poukładanymi białymi paczuszkami różnej wielkości, saszetkami, puszkami. Wszystko białe.
....Co to u licha?
Sklep! Sklep z jedzeniem dla zwierząt, ale....nie byle jakich. Sklep z jedzeniem dla rasowców, czego dowodem były wypisane na szybie rasy psów.......Golden retriever, Yellow Retriever, Golden Flat Coat, Russian Retriever, English Staffordshire Bull Terrier, Jack Russell Terrier itd.......żadnego kundla. I dopiero teraz, kiedy emocje opadły, kiedy okazało się, że Stach żyć będzie w zdrowiu i szczęściu rozejrzałam się dookoła. W poczekalni sama rasowa zwierzyna i rasowe "człowieki". Eleganckie stroje, biżuteria, zegarki, fryzury, makijaże, nowoczesne klatki, wypasione koszyczki dla milusińskich i żadnego kundla. I kolejna niewiarygodna szyba z napisem.........ODDZIAŁ WALKI Z OTYŁOŚCIĄ.
Moje myśli wyglądały tak - !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Jeden wielki wykrzyknik, nie wierzę.....ODDZIAŁ WALKI Z OTYŁOŚCIĄ!
Chyba kozetka psychoanalityka dla opiekunów tych zwierzaków, bo zwierzak sam sobie lodówki nie otwiera i nie je. Może się mylę, ale moje jedzą tyle ile dostaną ode mnie. Choć po tym co tam widziałam niczego już pewna nie jestem. Jeszcze raz spojrzałam na siedzące towarzystwo...nic się nie zmieniło, sami rasowcy. Spojrzałam na mojego męża i na mnie - brudne koszulki od wczołgiwania się pod samochód, wyświechtane jeansy i trampki. Na mojej głowie włosy upięte w coś, co kilka godzin wcześniej było kokiem, teraz czymś bliżej nieokreślonym, a pod pachą zakrwawiony ręcznik po Stasiu, bo nie było czasu biec znów na czwarte piętro po klatkę. No i nasz Staszek - chudzinka dachowiec. Wypisz, wymaluj trzy kundle.
Uprzejma pani wręczyła uprzejmie rachunek na 500 pln i dodała, że dochodzą jeszcze koszty pobytu, a za parę dni zabieg opatrzenia łapy ok.300 i wyrwanie dwóch połamanych kłów ok.250, razem jakieś 1000. Widząc moje przerażenie dodała, że tyle kosztują zabiegi w znieczuleniu.

Boska Tajemna Moc darowała Staszkowi drugie życie, mnie nic. Za to wydarła z portfela kilka stówek. A może dała - naukę, że zwierzę traktujmy jak zwierzę, byśmy nie leczyli u psychologa własnej duszy, żołądka pupila i innych jego organów.....oraz nauczkę, że w naturę czasem jednak należy ingerować i nie otwierać okien na oścież przy kocie:)

Świat schodzi na psy....raczej świat schodzi na ludzi;)


Dobrego dnia.
I.Bo

P.S.
Określenie "girlandy jelit" ukradłam od Krajewskiego:)