środa, 23 listopada 2011

The Ploy

X: Dlaczego tak dziwnie na mnie patrzysz?
ja: Bo jestem łobuzem i mam ochotę coś zbroić.
X: :DDD









I.Bo

poniedziałek, 7 listopada 2011

c.d

A oto odpowiedź na wczorajszy wpis.............

...Człowiek jest niczym więcej niż własnym obrazem. Niech sobie filozofowie tłumaczą, że opinia świata waży niewiele, a liczy się jedynie to, czym jesteśmy. Filozofowie niczego nie rozumieją. Tak długo jak będziemy żyć wśród ludzi, będziemy tym, za co ludzie nas uważają. Gdy pytamy wciąż siebie, jak widzą nas inni, gdy się wysilamy, by wyglądać tak sympatycznie jak tylko możliwe, biorą nas za wielkich spryciarzy albo za szelmy. Czy jednak pomiędzy moim ja a ja drugiej osoby istnieje bezpośredni kontakt, bez udziału oczu? Czy jest do pomyślenia miłość bez trwożliwej pogoni za własnym obrazem w myślach ukochanej osoby? Kiedy tylko przestaje nas obchodzić sposób , w jaki ona nas widzi, już jej nie kochamy.
Naiwnym złudzeniem jest wiara, że nasz obraz jest zwykłym pozorem, za którym skrywa się prawdziwa substancja naszego ja, niezależna od spojrzenia świata. Imagolodzy dowodzą ze skrajnym cynizmem, że jest odwrotnie: nasze ja jest zwykłym pozorem, nieuchwytnym, nie opisanym, niejasnym, podczas gdy jedyną rzeczywistością, aż zbyt łatwą do uchwycenia i do opisania, jest nasz obraz w oczach innych. Lecz najgorsze jest to, że nie jesteś jego panem. Na początku próbujesz sam go namalować, następnie zachować przynajmniej na niego wpływ, kontrolować go, lecz na próżno: wystarczy jedno nieżyczliwe określenie, by na zawsze zamienić cię w żałosną karykaturę...

To powiedział pewien miły (i mądry) Pan, który co prawda nie jest moim kolegą, ale jak Państwo wiedzą nigdy nic nie wiadomo...:)




I.Bo

niedziela, 6 listopada 2011

Człowiek kontra CZŁOWIEK

„A co, jeżeli rzeczywistość tak naprawdę jest iluzją i nic nie istnieje? — Cóż, w takim razie zdecydowanie przepłaciłem mój nowy dywan.”


Jakaś wybitna jednostka, może sztuczna inteligencja, maszyna, cokolwiek czego nie potrafię zdefiniować posiada wiedzę o tym, że człowiek wspaniale nadaje się do tresury. Sam człowiek od czasu do czasu tresuje inne różne stworzonka, ciesząc się niezmiernie z tej umiejętności nie rozumiejąc, że sam jest najbardziej wytresowanym bytem. Jednostka wybitna wie, że człowiek jest wbity w ramy, które z niewiadomych przyczyn są dla niego ważne. Wykorzystuje zatem tę człowieczą słabość, bierze go w "imadło" zmuszając odpowiednim kierowaniem i kreowaniem rzeczywistości do podporządkowania i grożąc leciutko palcem, że niesubordynacja może dla nieszczęśnika skończyć się źle i zostanie on usunięty z planszy. Plansza to nic innego jak normy społeczne, status, postrzeganie. Ale postrzeganie czego i przez kogo? Nas przez drugiego człowieka, a opinia jak jesteśmy postrzegani ( zamożny, biedny, coś potrafi, niczego nie umie, posiada to czy owo, jest kimś w naszym odczuciu lub zupełnie nieznaczącym osobnikiem) wydaje się być dla nas najważniejsza. Bo sami nie wiemy kim jesteśmy i nie mamy wiary w siebie? Bo nie widzimy własnego "ja" bez określenia nas przez innych?. Tworzymy nasze "ja" krążącymi wokół nas zainteresowaniami, poglądami, ideami, skupiając wokół siebie przedmioty i dobra. To one według nas są określeniem naszego "ja" i to one powodują, że jesteśmy w taki a nie inny sposób postrzegani przez innych. Ale gdyby tak poklepać człowieka po plecach, chwycić za rękę, spojrzeć głęboko w oczy i powiedzieć..."to wszystko nie istnieje, to świat nierzeczywisty, możesz powiedzieć to, co naprawdę myślisz, możesz robić od dziś to, co chcesz. Od zawsze uwielbiałeś zapach drewna, głaszczesz przy każdej okazji deski, podpatrujesz namiętnie stolarzy w pracowni. Rzuć tę robotę w banku, której nienawidzisz, a która według ciebie określa twoje "ja". Jego posada mówi - ma dobrą pracę, duże mieszkanie, żonę, wakacje latem w Egipcie, zimą w Alpach, ma samochód. Jest człowiekiem wyżej postawionym w społeczeństwie, jest kimś.
To co gromadzi wokół siebie, określa jego jakość. Ale on sam wie tak w głębi duszy, tak bardzo potajemnie, że chciałby być kimś innym. Ale to automatycznie stawia go w innym miejscu klas społecznych. Tak, wielu z was powie teraz :..."nie prawda, nie mam nic przeciwko byciu stolarzem, to przecież świetny zawód". Ale ilu z was porzuciłoby to, czym zajmujecie się teraz dla marzeń, dla tego czego pragniecie naprawdę?
Niewielu, ze mną na czele. Bo to nas określa, bo tak tworzymy własne "ja" tyle, że to ułuda. To wszystko dla postrzegania przez innych. Nie chodzi oczywiście tylko o nasze zajęcie zawodowe, ale o życie osobiste też. Ilu z was potrafiłoby porzucić niekochaną żonę/męża w imię prawdziwej miłości i być postrzeganym jako łajdak? Kto sprzedałby dom, który określa go jako człowieka majętnego na rzecz tułaczki po świecie i życia cyganerii o której w głębi duszy marzy? Kto odważyłby się na to, by ludzie na jego widok pukali się w czoło? Dziecinada - ktoś powie - ale czy właśnie postępowanie dzieci nie jest tym prawdziwym życiem? Pokazywaniem prawdziwego "ja"? Dziecka do pewnego momentu nie wytresujesz, ono wyraża się prawdziwie, jest szczere i szczerze zaskakujące, robi i mówi to, co myśli nie zważając na konsekwencje. Do pewnego momentu oczywiście.....
A sukces? Czymkolwiek on by był. Dobrze sprzedaną usługą finansową, wysokim utargiem sprzedaży, podpisaniem świetnego kontraktu. Kiedy człowiekowi, który właśnie odniósł sukces (zwłaszcza według niego samego) pogratulujesz osiągnięcia i zaraz potem zapytasz o zdrowie jego matki, licz się z brakiem przychylności, a nawet wrogim zachowaniem. Wykrzyczy tobie spojrzeniem - "Halo, to jest sukces, a ty mnie pytasz o zdrowie matki?! Ja mam sukces, to zawodowa satysfakcja (oczywiście wiemy to). Po to rypię całymi dniami, żeby kupić sobie mieszkanie. Duże mieszkanie!". No i zrozumiałe, biorąc pod uwagę, że ów człowiek uznał, że sukces zawodowy określa tak bardzo jego "ja". Nie rozumie jednak, że dbanie o zdrowie i zainteresowanie starą matką, jego stopień wrażliwości i człowieczeństwa (którego przecież wcale mu nie brak) określa tak naprawdę jego samego. Tworzy jego "ja". Sukces i moc posiadania (czegokolwiek) ma moc większą niż to jakimi ludźmi jesteśmy w istocie. A praca i sukces to przecież tylko jedna składowa, która być może świadczy jedynie o naszej zaradności. A może nie. Może to warunki jakimi obdarowała nas firma i nie tak wcale trudne zadanie powoduje, że osiągamy pożądany sukces. Ci, którzy są nad nami dobrze o tym wiedzą, znają naszą słabość do tworzenia własnego "ja", do tego co pomyślą o nas inni. Wiedzą, że za wszelka cenę (choć nie zawsze) podporządkujemy siebie nałożonym celom. I jest sukces: ich - bo robimy to, co nam każą i nasz - bo chcemy być odpowiednio postrzegani. I tak biegniemy, żeby nie powiedzieć pędzimy i kiedy jesteśmy na prowadzeniu szczerzymy zęby w uśmiechu sukcesu, nie zdając sobie sprawy, że oto właśnie, w tym momencie jest już koniec, bo za moment następni nas przegonią i to oni będą pierwsi. I tak dalej i tak dalej, bieg się toczy, a trupów wciąż przybywa. Trupy - ludzie, którzy pozostali bez firmowych laptopów, telefonów, samochodów, premii, za to z kiepskim postrzeganiem samego siebie. Nie wiedzą co ze sobą począć, skoro pozostało im jedynie.......ŻYCIE. I najprawdopodobniej wszyscy oni wylądują na kozetce psychologa np. u mojej uroczej koleżanki Naty Ru......Natalia zwiastuję tobie wieeeelkie pieniądze:)...ale wracając do rzeczy. A idee i poglądy? Kiedy ludzie spierają się o coś, wcale nie chodzi w pewnym momencie dyskusji o same poglądy, tylko o to, że za chwilę okaże się, że któryś z nich nie ma racji, że przegrał. A kto chce być przegranym? Nikt. To wszystko zrobiło się ważniejsze niż sam człowiek, a może zawsze było. Przez tysiące lat żołnierze-biedactwa stali na linii frontu w imię........jakiejś szalonej idei. A każdy z nich wolałby siedzieć przy stole w rodzinnym domu, jeść ciasto drożdżowe i popijać herbatą.
Z jakiś powodów (najprawdopodobniej władczych) ktoś przepięknie tym wszystkim i nami kieruje. Jesteśmy jak małpki w cyrku. Człowieka jak żadne inne stworzenie można wspaniale wytresować i to prawie bez żadnego wysiłku. Wierzę, że świat w którym żyję jest trochę zmyślony, rzeczy nie dzieją się naprawdę. Kiedy przymknąć oko widać to dość wyraźnie. Dlatego być może nie traktuję go zbyt poważnie i spuszczam regularnie powietrze. Gdyby każdy z nas co jakiś czas również upuścił ciut nadęcia atmosfera zrobiłaby się lżejsza, mniej duszna, swobodna, czego sobie i Państwu z całego serca życzę.
Wierzę w to, co powiedział kiedyś Woody Allen, a nawet jestem tego pewna. Czuję to na każdym kroku i każdego dnia......

"Bez wątpienia istnieje świat niewidzialny. Jest tylko problem: jak to daleko od centrum miasta i do której jest u nich w tygodniu otwarte?"




I.Bo