wtorek, 30 marca 2010

Rozwódka

Poznałam B dawno temu, tak dawno, że właśnie próbuję wyliczyć jak dawno i wychodzą mi dość duże cyfry. Ja mogłam mieć wtedy 17 lat, B z racji tego, że młodszy, myślę po 15-tych urodzinach. No to teraz sobie sama uświadomiłam, że znamy się 20 lat!!!! To absolutnie zobowiązuje do napisania tego tekstu.
Znajomość z B była (jest) urocza. Poznaliśmy się na .....przystanku. Każdego ranka sterczeliśmy na nim w oczekiwaniu na autobus linii 93, B do Liceum Plastycznego, ja do VIII LO. Wspólne poranne podróże szybko przerodziły się w wieczorne wizyty u B, do którego biegałam codziennie pod pretekstem wyjścia na spacer z moim psem. Pies wracał do domu co prawda niewysikany i niewybiegany, ale za to niemiłosiernie nażarty, a to za sprawą pana A-ojca B.
Były też okresy niewidzenia się, kiedy B miał dziewczyny i jakoś wtedy wszystko nam się rozłaziło. Mijały lata, dorastaliśmy, wiem, wiem, ktoś zapyta czy my nie mogliśmy się połączyć inaczej niż w koleżeństwie?. I owszem, były próby podjęcia takiego wyzwania, jednak kończyło to się absolutnym fiaskiem. Pamiętam, że B był moim chłopakiem chyba przez tydzień. Dziś jako dorośli ludzie wiemy, że nasze połączenie w relacji innej, to nie jest dobre połączenie:).
Ja zabiłabym B za spowolnienie wszystkich procesów życiowych oraz zdania typu - "....tak jak byś chciała, kochanie....", B nie zniósłby mojego zamiłowania do alkoholu, towarzystwa, gadania, jedzenia, nieładu na głowie, braku umiejętności zarabiania pieniędzy itd, itd, lista jest długa. Tak czy owak polałaby się krew.
Po tym jak dowiedzieliśmy się, że nie jesteśmy sobie przeznaczeni, B poznał K. K natychmiast została dziewczyną B, po kilku latach narzeczoną aż w końcu żoną. Piękne mieszkanie, piękny samochód, piękne dzieci, piękne wakacje, serio wszystko piękne. Fakt, napięcie między mną i K było. Raz mniejsze, raz większe, kiedyś osiągnęło apogeum, ale po to, aby nasze stosunki już dalej wyglądały poprawnie, ale jedynie poprawnie. Nie mogłam zaufać komuś, kto ma wyznaczony matematycznie przedziałek na głowie.
No i właśnie, mogłam się wszystkiego spodziewać po K, ale nie tego, że pewnego dnia bezceremonialnie wykopie B z domu. Tak po prostu..... nie kocham cię, nie chcę żyć z tobą dłużej, chcę żebyś się wyprowadził. B w szoku, nokaut prosto w jaja. Łzy, niezrozumienie, błaganie. Nic z tego, K najwyraźniej zdecydowała. Z podkulonym ogonem B się wyprowadził, wynajął mieszkanie, cierpiał. Nie widywaliśmy się można powiedzieć wcale. Myślę, że cierpiał bardziej niż komukolwiek mogłoby się wydawać. Cierpiał w samotności, w której nie potrafi funkcjonować. To człowiek, który jest stworzony do życia w parze, inaczej nie istnieje.
Minęła zima i wraz z latem pojawiła się N. B zakwitł po raz kolejny. Pomyślałam - światełko w tunelu. Gdyby nie N mogłoby być kiepsko. B wrócił do żywych i widać zaczyna układać puzzle na nowo. Bardzo polubiłam N (nie ma równego przedziałka:]) i odzyskałam przyjaciela, choć kiedyś wysnułam teorię, że przyjaźń damsko-męska nie jest możliwa, ale my jesteśmy poza teorią, wszak sprawy łóżkowe mamy już za sobą i teraz spokojnie możemy się przyjaźnić do późnej starości. Wyobrażam sobie jak spotykamy się na podwieczorku uroczo pchając przed sobą nasze balkoniki. Choć może lepsza wersja bez balkoników.
B od kilku tygodni jest po rozwodzie i niedługo wprowadza się do N. Myślę, że muszę się szybko zaopatrzyć w nową, śliczną sukienkę i parę wystrzałowych szpilek, bo jak znam mojego przyjaciela, mogę się spodziewać pewnych uroczystości, choć nie chciałabym wyprzedzać faktów. Tak czy owak sukienka i szpilki na pewno się przydadzą.
Może czasami muszą się wydarzyć pewne rzeczy, aby inne mogły zaistnieć. Może czasami kop w tyłek jest potrzebny. Kiedy smutno wydaje nam się, że nasze cierpienie, to największe cierpienie na świecie, a przecież to tylko kropelka w morzu cierpień. Zawsze pojawia się światełko w tunelu, czasami natychmiast, czasami trzeba na nie poczekać, ale tym bardziej wtedy cieszy.
Z K nie widuję się od roku, choć wciąż jestem z nią związana - w jej piwnicy stoi mój rower, o który się strasznie wkurza. Jutro go zabieram i właśnie sobie pomyślałam, że choć ta znajomość nie była oszałamiająco fajna, to trwała i w pewnym sensie też trochę czuję się, jakbym się rozwiodła.
Izabella rozwódka.

poniedziałek, 29 marca 2010

LOVE....................

Najpiękniejsza filmowa scena miłosna jaką widziałam. Tak mi się jakoś dzisiaj przypomniało przy okazji tego deszczu za oknem. Kocham się w tym facecie od lat, nie tylko w nim zresztą.

środa, 24 marca 2010

Red wine

Kto lubi wino, gadanie, wino, gadanie, wino, gadanie, wino, gadanie, wino, wino, wino.......sen?
Ja.
I ten film właśnie o tym.
Lubię.

wtorek, 23 marca 2010

Co by tu....

Bardzo lubię filmy, których bohaterowie nie jeżdżą samochodami tylko chodzą pieszo.
Zupełnie jak ja.



Fatalnie zostało ucięte, ale nie znalazłam nic lepszego.

czwartek, 18 marca 2010

Podróże kształcą



Dziś dzień podróży i jeżdżenia pociągami relacji Poznań Gł.-Urocza Mieścina oraz Urocza Mieścina-Poznań Gł. Podróż owa miała charakter zarobkowy, co udało się osiągnąć dość łatwo, a to za sprawą talentu własnego, jak i Fetysza we śnie (wszak oznacza On dobro finansowe, bądź miłosne uniesienia). W pociągu nie najfajniej, niekoniecznie przyjemne zapachy, jak i widoki. W moim przedziale trzech facetów i ja. Faceci jacyś tacy niezbyt czyści i niezbyt pachnący, jeden pazury jak u zwierza, drugi pazury chyba zeżarł, bo nie miał ich wcale. Ruszyliśmy, cisza w przedziale, faceci - wygląd zbirów. Myślę sobie - ale trafiłam, gorzej być nie mogło. I nagle towarzysze mojej podróży rozpoczynają konwersację, a mi w tym momencie buzia ze zdziwienia otwiera się i trwam tak czas jakiś, ponieważ panowie, bardzo elokwentnie i fachowo zaczynają dyskutować o wilgotności wielkopolskich gleb, sztucznym nawadnianiu, ochronie różnych gatunków zwierząt i ich występowaniu na danym terenie oraz o pszczelarstwie. Wszystko płynnie, bez zająknięć, bez przekleństw, piękną polszczyzną i posługując się fachową terminologią. Jak się okazało jeden z panów był rolnikiem, drugi pszczelarzem, trzeci najstarszy, ojcem pszczelarza.
Ja mogłam jedynie kiwać głową, uroczo się uśmiechać - czym panowie najwidoczniej byli zachwyceni - i myślałam sobie, jaka jestem głupia, że tak ich oceniłam po wyglądzie. Niebezpiecznie jest zbyt pochopnie oceniać ludzi,.....sytuacji zresztą też.
Podróż powrotna też nie obyła się bez pewnych emocji. Kiedy rozstałam się już z moimi klientami, wstąpiłam do wielce podejrzanego lokalu celem napicia się kawy, ponieważ jeszcze jej tego dnia nie było, a chęć była ogromna. Kawa całkiem dobra, a toaleta w tym przybytku zaskakująca. Lustro nad umywalką wisiało na takiej wysokości, że widziałam jedynie swój tułów, głowa się już nie mieściła. Nadmienić pragnę, że wysoka nie jestem, żeby owa głowa wystawała ponad:).
Wychodzę i pytam panią za barem czy na dworzec to tędy, pani odpowiada, że tak i cały czas prosto to dojdę do dworca.
Idę.....i cóż się okazuje......chodnik się kończy, dalej wiadukt i rozpędzone tiry. Szybko oceniam sytuację i stwierdzam, że tą drogę owszem dojdę, ale jedynie krokiem krakowiaka, ręce na bioderka i boczkiem, boczkiem, bo inaczej się nie zmieszczę. Kalkuluję sobie jednak natychmiast, że podczas krakowiaka wypchana do granic możliwości torba, którą mam na ramieniu, rozbuja się i jej ciężar oraz ruch może mnie wepchnąć pod koła wyżej wymienionych niebezpiecznych pojazdów. Myślę co robić, obok widzę dołem wijącą się ścieżynę i chęchy. Nie mam wyjścia - wybieram chęchy. No to sunę wąską ścieżką szerokości mojej stopy, omijając z wdziękiem dziury, sterczące z ziemi druty i inne dziwne przeszkody. Tak się spociłam, że musiałam zdjąć płaszcz, a ostatnie metry przeszłam torami, orientując się dość późno, że należy wyciągnąć z uszu słuchawki, ponieważ pociąg może również jechać za mną i nie dość, że go nie zobaczę to jeszcze go nie usłyszę i tak beznadziejnie dokończę żywota. Reszta poszła gładko. Zderzyłam sie jeszcze z motylem, którego chyba słońce oślepiło i walnął mnie prosto w łeb, widziałam niezliczone ilości saren (nie wiem ile, bo po 37 przestałam liczyć), boćka i bazie.
Niewątpliwie podróże kształcą, nawet te zupełnie niewielkie:).





Zdjęcie na górze to moja owa droga na dworzec:)

środa, 17 marca 2010

Kaki



ledwo widoczna wiosna
no naprawdę g**no widać
przepraszam za brzydkie słowo bardzo
to są chyba kaczki

Hm



Tak naprawdę wcale nie mogę napisać tego, co bym chciała.

poniedziałek, 15 marca 2010

Todo sobre mi madre cz.I

Nikt na świecie nie doprowadza mnie do takiego wkurzenia jak Ona. W podnoszeniu mi ciśnienia (i nie tylko mnie, zaliczyć tu należy również mojego ojca i brata) osiągnęła niewątpliwe mistrzostwo świata. Jednocześnie to kobieta szalenie bystra, o szerokim wachlarzu zainteresowań, przeczytała w swoim życiu tysiące książek i obejrzała równie dużo starych filmów. Tak, to lubi najbardziej - książki i stare filmy. Aha, no i podróże. Uwielbia zwiedzać i nawet w najmniej ciekawych miejscach znajdzie coś interesującego. Od rozrywki też nie stroni, moi znajomi uwielbiają panią Hanię:).
Na imprezie chętnie papierosek, chętnie kieliszek.....co ja mówię butelka wina i gada, gada, gada. Ale to nasza cecha wspólna niestety. Papy nam się nie zamykają i klepiemy nieustająco, nie zawsze ku uciesze reszty towarzystwa. Moja rodzina to włoska rodzina, wieczne zamieszanie.
Ale wracając do matki. Jest ona również najczęściej bohaterką przekomicznych rodzinnych sytuacji i właśnie wczoraj Aras przypomniał mi jedną z nich mówiąc - pamiętasz jak wracaliśmy z Twoją matką z Kazimierza i byliśmy w McDonaldzie?. Owszem, pamiętam to świetnie i teraz to opowiem.
Było to chyba dwa lata temu w październiku, byliśmy całą rodziną w Kazimierzu, który uwielbiamy. Pobyt jak zawsze udany i nie pamiętam jak to się stało, ale moi rodzice wracali z nami jednym samochodem. W połowie drogi zgłodnieliśmy i Natasza, córka moja krzyczy - jedźmy do McDonalda, do McDonalda. My niekoniecznie zachwyceni, ale moja matka wtóruje - tak, tak jedźmy do McDonalda, ja tam jeszcze nigdy nie byłam! No i podjeżdżamy do McDrive, każdy mówi co zamawia, przed nami jeszcze jakiś samochód, i stoimy przed takim słupem z napisem McDrive 2,70 (oznaczającym max. wysokość pojazdów), a moja matka mówi - "....o, o ja chcę te makdrajwy za 2,70!..."
Nie jestem w stanie opisać tego, co się działo jak to usłyszeliśmy! Cała nasza czwórka skręcała się w spazmach śmiechu, ja spadłam z siedzenia i leżałam zwinięta między przednim i tylnym fotelem na kompletnym śmiechowym bezdechu, a łzy ciekły po policzkach. Myślałam, że się podusimy. Podjechaliśmy do okienka i nikt nie był w stanie powiedzieć słowa ze śmiechu, w związku z czym zostaliśmy potraktowani jak banda kretynów. Żałuję jedynie, że nikt wtedy zdjęć nie robił. A propos zdjęć, jutro jeżeli mi się uda odnaleźć, pokażę fajne fotki mojej mamy jak miała chyba 20 lat. Są naprawdę dobre.
Boże, zrobiłam sobie tak mocną kawę, że teraz nie mogę jej przełknąć.
Zauważyłam, że Ci, którzy czytają i komentują moje posty, świetnie się znają, tylko ja jestem obca.



P.S. Śnił mi się dzisiaj Fetysz (którego nie znam również) i przez cały sen było tak: zakupy, jedzenie, gadanie, zakupy, jedzenie, gadanie, zakupy, jedzenie............

Chyba się pisze McDonalds a nie McDonald, hm.

czwartek, 11 marca 2010

Wspomnienia


Mam takie wspomnienie z dzieciństwa. Miałam może 6 lat, jeździłam po grunwaldzkich uliczkach (Grunwald- dzielnica Poznania) na dziecięcym rowerku o wdzięcznej nazwie BOLEK. Taki mały, czerwony, uwielbiałam na nim jeździć całymi dniami. Do koleżanki na ulicę obok, do spożywczaka po lody, na plac zabaw. Pewnego dnia stoję na rogu ulicy Listopadowej i Ściegiennego (pamiętam to naprawdę dobrze), a obok mnie stoi chłopak/facet, grubas taki z rozpiętym rozporkiem i ....wiecie co robi. Popatrzyłam, kompletnie nie wiedziałam o co chodzi i pojechałam dalej. Po powrocie do domu, opowiedziałam o tym mojej mamie i babci. Te z kolei wpadły w taki szał, że zaczęłam czuć obawę czy dobrze zrobiłam, że powiedziałam. No bardziej wystraszyłam się ich niż grubasa. Matka wzięła mnie za rękę i ruszyła na poszukiwania zboczeńca. Znalazła go bardzo szybko, bo kręcił się cały czas po okolicy. I pamiętam obrazek, który już wtedy mnie rozbawił. Ulicą szedł grubasek jak gdyby nigdy nic, za nim moja mama grożąc mu paluchem i wyzywając, ale cały czas za nim, nie wyprzedziła go, nie zatrzymała, tylko szła za nim. On udawał, że to nie do niego, a jeszcze za nimi zasuwałam ja w podkolanówkach i sandałkach. To musiał być świetny obrazek.
Wiele lat później, kiedy miałam jakieś 20, 21 lat byłam współwłaścicielką pewnego uroczego, jedynego w swoim rodzaju, bardzo undergroundowego sklepiku. Na dziwnej ulicy, w dziwnym w sumie mało bezpiecznym zaułku. Nie obawiałam się niczego, zawsze był ze mną mój wspólnik, albo mój chłopak, albo inni chłopacy, którzy nie byli moimi chłopakami, ale przychodzili licznie i równie często. Zdarzało się jednak, że momentami byłam sama. No i to był właśnie ten moment. Jestem w sklepie, gra muza głośno, patrzę, a tam ktoś za drzwiami stoi i patrzy na mnie. Podeszłam otworzyłam drzwi, a chłopak stoi ze spuszczonymi spodniami, pyta mnie o coś już nie pamiętam o co i .....wiecie co robi! Zatrzasnęłam drzwi, on po jednej stronie robi swoje i szarpie klamkę, ja po drugiej z całej siły też ją trzymam i widzimy się wzajemnie przez szybę. Skończył, zwiał, ja się poryczałam strasznie i wtedy przyszli wszyscy - wspólnik, mój chłopak, mój serdeczny kolega Norbert Rokita (którego pozdrawiam) i patrzą na mnie kompletnie nie wiedząc co się stało. Chlipiąc pokazuję na szybę w drzwiach, po których spływała gęsto pamiątka po moim gościu.
Tak jakoś przypomniało mi się to wszystko dzisiaj.
Miłego dnia, idźcie na spacer.

wtorek, 9 marca 2010

Masz kochanka?!



No właśnie, niby egzotyka, ale nic bardziej mylnego proszę Państwa. Choć nie należę do osób szczególnie miłych....., nie źle napisałam, jestem miła, ale nie za wszelką cenę. Zawsze mówię to co myślę i z tego powodu miewam kłopoty, a raczej brak przychylności tych, którzy pragną jedynie lukru. No trudno. A zatem, pomimo tego, że jest jak jest, często jestem powierniczką cudzych tajemnic, zwierzeń, bałaganu w głowie, swojego zresztą też. I co z tego wynika? Statystycznie sobie wyliczyłam, na przykładzie osób mi znanych, że kochanek/kochanka (bo to dotyczy obu stron absolutnie) występuje w co czwartym domu. No mnie się zdaje, że to nie mało, więc o egzotyce zjawiska nie może być mowy.
Kochanka ma się dlatego, że czegoś brakuje w domu, a ten/ta z którym żyjesz nie jest w stanie temu sprostać, z nudy, dobrobytu i rozkapryszenia oraz z głupoty i ta wersja jest najgorsza. Ale to nie wszystko. Można się w to wplątać z powodów czysto fizycznych, ponieważ nagle okazuje się, że z kimś innym, kto nie jest wcale naszą druga połówką, a w dodatku, żeby bardziej skomplikować jest połówką kogoś innego, jest nam w łóżku o niebo lepiej lub żeby jeszcze bardziej dobić, dopiero wtedy odkrywamy jak może być! Uff, muszę lecieć skrótami, bo zbyt dużo pisania/czytania będzie.
Może nam niestety ktoś w głowie zawrócić, do tego stopnia, że wszystko zaczyna się wymykać spod kontroli. Nie ma seksu, ale jest wszystko inne, i to jest proszę Państwa wersja tragiczna. Bo wtedy trudno żyć, a właściwie chyba się nie da. Wtedy, o ile to możliwe i jeżeli obie strony to wiedzą, najlepiej szybko zamykać to co za nami i próbować, bo jak się nie spróbuje to żal, że coś nas ominęło stanie się nie do zniesienia, a my niczym żywe trupy snuć się będziemy w życiu bez celu. Grzech zaniechania, straszna rzecz.
Może się też szybko okazać, że ci, którzy wydawali nam się best of the best, top of the list, numero uno, wcale tacy nie są, pokazują nam gdzie nasze miejsce i szybko wracamy z podkulonym ogonem. Ale to chyba wiadomo od razu więc klasyfikuje się jako posiadanie kochanka z głupoty. Nie jestem pewna. No dobrze, ale przecież ma się już kogoś, jest się w związku, jest się mężem, żoną. Mówiło się kocham i że tylko z tobą do końca życia. Hmm, tych których to uczucie nie opuszcza nazywam szczęściarzami. A jeżeli w trakcie małżeństwa niespodziewanie, nagle pojawia się Ktoś i................................!!!
Wszystko może się wydarzyć, a życie pisze różne scenariusze i nim się człowiek zorientuje, jest bohaterem tych najbardziej nieprawdopodobnych.
Oczywiście kiedy podejmuje się decyzje za samego siebie to pół biedy, ale kiedy w grę wchodzi rodzina, dzieci, sprawy komplikują się jeszcze bardziej. Nie ośmielam się napisać, co się powinno, a czego nie. To sprawa bardzo osobista i każdy sam musi wiedzieć z czym potrafi żyć, czego wyrzec się na zawsze......
Jest jeszcze coś......coś kompletnie kosmicznego, kiedy bardzo interesuje ciebie ktoś zupełnie NIERZECZYWISTY.
Ale o tym następnym razem. Może:)

P.S. Ten ze zdjęcia byłby mój:)

niedziela, 7 marca 2010

JA



PŁEĆ:kobieta
WIEK:36
STAN CYWILNY:mężatka
ILOŚĆ MĘŻÓW:1
ILOŚĆ KOCHANKÓW:0
ILOŚĆ DZIECI:2
ILOŚĆ ZWIERZĄT:2
HETEROSEKSUALNA, CYNICZNA, ZŁOŚLIWA, NIEZBYT PRZYJEMNA CZASAMI, A CZASAMI BARDZO MIŁA ATEISTKA.

Czy w kontekście tych danych coś się zmienia???:)

niedziela 7.30 rano, tak wyglądam...

czwartek, 4 marca 2010

Miało być o czymś innym, więc bez tematu

Mam pewną słabość. Słabość do podglądania. Do podglądania tych którzy mieszkają w domach po drugiej stronie ulicy. Uwielbiam ten stan utknięcia w oknie i patrzenia na to co się dzieje w innych oknach. Robię to od lat, odkąd pamiętam właściwie. W dzieciństwie, kiedy mieszkałam z rodzicami wlepiałam oczy w blok naprzeciwko. Nie było łatwo, bo odległość nie mała, ale za to ile okien do obserwacji. Widziałam jedynie zarysy mebli, przedmiotów, ale zawsze widziałam po której stronie w pokoju stoi "segment", gdzie w kuchni lodówka i mogłam sobie wyobrażać całą resztę. No i u kogo pojawiła się pierwsza choinka. Miałam nawet swoje ulubione okna pod względem najładniejszych firanek!
Teraz mieszkam w samym sercu miasta, o czym marzyłam od lat, choć większość moich znajomych puka się po głowie i nie rozumie jak można chcieć mieszkać w starej kamienicy, przy wejściu której stoi zawsze czterech żuli, ma się do pokonania cztery piętra a w mieszkaniu odległość czterech metrów od podłogi do sufitu. No i uliczny jazgot. Sielskość zawsze mnie jakoś nudziła. Lubię spacerować ulicami miasta, nie mogę się już doczekać ciepłych dni. Tęsknię za swoją ławką przy Teatrze Polskim. Ławką i kawką rzecz jasna. I gapienie się na ludzi. Straszny pożeracz czasu, ale to właśnie moje przyjemności. W niedzielę przestawiłam stół w pokoju i mam teraz nieograniczony dostęp do okna. Utknęłam w nim późnym popołudniem z kanapką w ręce, a tam mój sąsiad po drugiej stronie też z kanapką. Niżej na pierwszym piętrze dziewczyna, która maluje. Widać obrazy na sztalugach, cały pokój zawalony przedmiotami, ale wczoraj siedziała przy biurku i maleńkim pędzelkiem malowała coś na papierze chyba. Nie wiem, mogę się jedynie domyślać. Jest też chłopak, który gra na gitarze, niżej studenci, którzy przemalowali drzwi na czerwono i urocze mieszkanie z uroczym balkonem, na którym latem codziennie siedzi pani w papilotach i czyta książki. Balkon jest w milionach doniczek i innych bibelotów. Czuję, że się poznamy i będziemy się zapraszać na nasze balkony i pić kawę. Wszak towarzystwo do kawy jest niezbędne. W zamierzeniu miałam napisać zupełnie o czymś innym, a wyszło tak jak wyszło. I niech tak zostanie.
O miłości dużo słyszę, o wątpliwościach, o strachu. Najczęściej ludziom się wydaje, że to miłość, są podatni na to, że ktoś zwrócił na nich uwagę, że się coś dzieję. Tak bardzo chcą żeby się coś działo, żeby były emocje. Zupełnie nie widzą prawdziwych uczuć, bo te na ogół są ciche, trzymają się na uboczu. Miłość nie jest przebojowa proszę Państwa. Ten kto kocha to nie ten/ta, który wysyła smsy w środku nocy, zjawia się kiedy chce, nie manifesto w stylu i love you i need you i miss you, ale to jak ktoś za tobą wybiega na schody, bo czapki zapomniałeś a na dworze piździ, jak ktoś dzwoni, bo się martwi, że jeszcze cię w domu nie ma i kto w środku nocy pobiegnie do apteki, bo umierasz z bólu głowy. Nie, o tym muszę napisać cały post, ale to innym razem.
Wszystko można kupić, wszystko można sprzedać, samemu można być produktem i sprzedawać siebie, twarz, słowa, dziewictwo (słyszałam o tym ostatnio), swoje życie. Ale myślę, że w tym wypadku kupującego i sprzedającego łączy jedna rzecz. Jeden i drugi wróci do domu, usiądzie na kanapie i kompletnie nie będzie wiedział dlaczego to zrobił.
Słoneczny dzień, idę na kawę.



To moje okno, mój parapet i mój kot - jeden z dwóch.