środa, 21 grudnia 2011

Historia pewnego Karpia

Iga wcześniej niż co roku ubrała tym razem choinkę. Wcześniej o 3 godziny ma się rozumieć, bo opcja wcześniejsza niż późne popołudnie poprzedzające Wigilię nie wchodziło w grę. I tak miała zawsze poczucie winy, bo przecież należy to robić w samą Wigilię. Ale nie mogła sobie odmówić tego właśnie wieczoru - jeden dzień "przed" miał zawsze wyjątkowy urok i czar. Tak, choinka jak zawsze była prześliczna, a może nawet coraz ładniejsza i to od kiedy przestała kupować nowe bombki. Zestaw stały, znany i bardzo tradycyjny.
Jestem bardzo tradycyjną dziewczyną - pomyślała zawieszając ostatnie ozdoby. Tradycyjną, klasyczną i obawiam się, że to się już nie zmieni. No i dobrze, faceta też mam tradycyjnego to świetnie na pewno jesteśmy dobrani.
Tu zamyśliła się przez chwilę czy aby słusznie. Nie znajdując jednak natychmiastowej i jednoznacznej odpowiedzi wykonała w powietrzu przedziwny ruch ręką jakby odganiała głupawe myśli.
Z tego właśnie powodu nigdy nie mogłabym być z Piotrem - pomyślała po chwili. On zawsze miał gdzieś w rękawie ukryty modny gadżecik. Pan modny i......chłodny. Żadnych emocji, zawsze kalkulacja...nie, to nigdy nie było dla mnie, choć przystojny był nieprzyzwoicie. Ech, stare dzieje, dobrze, że człowiek ma wspomnienia. Dobrze, że serce jeszcze ma! Ułomny, ale za to z sercem. Czy ktoś jeszcze dziś o tym pamięta? Hmmmm, zawsze te same myśli, jak co roku.
Jezu jak mi się sikać chce po tych dwóch kawach. To mnie kiedyś zabije!
Z aniołkiem w ręce pobiegła do łazienki w progu zahaczając dużym palcem lewej stopy o próg. Ból potworny przeszył nogę do połowy łydki.
No kuuuurwaaaaa - wyszeptała zaciskając z bólu oczy. Czy ja kiedykolwiek przestanę sobie robić sama krzywdę w tak durny sposób?
Spojrzała w dół na swoje nogi i kilka dorodnych sińców na piszczelach, które brutalnie przypominały jej gdzie stoją meble, kiedy nie mogąc w nocy spać włóczy się jak mara po domu w ciemnościach.
Ból silny, ale przymus sikania jeszcze bardziej dokuczliwy. Klapa w górę, bielizna w dół - ulga.
Czy ten palec nie robi się siny - pomyślała patrząc z góry na przyczynę udręki. Ja pierdolę, ale boli, obym mogła wsadzić stopę w szpilki!
- Nie przeklinamy panienko - usłyszała nagle w łazience. Zaskoczona głosem zerwała się wciągając pospiesznie majtki, które nagle okazały się najbardziej skomplikowaną częścią garderoby jaką widziała i zakrywając się ręcznikiem kąpielowym wyskoczyła z łazienki.
- Jest tu kto? - zawołała nieśmiało. Przebiegła skradając się jak szpieg przez korytarz i zajrzała do pokoju.
- Jest tu ktoś? Wojtek to ty?
Nikt jednak nie odpowiedział. Sprawdziła zamki w drzwiach - zamknięte. Przez szybę w drzwiach zerknęła na schody. Tu też pusto. Wróciła do łazienki.
- No i po co ta bieganina w panice po domu - odezwał się ten sam głos. Iga odskoczyła na bok, opierając się o ścianę, która właściwie podtrzymywała ją w tej chwili na drżących nogach. Na jej głowę jednocześnie spadł łańcuszek, który wisiał na haczyku nad lustrem razem z resztą biżuteryjnych bibelotów.
- No i idiotycznie wyglądasz z tym łańcuszkiem na głowie - odezwał się tym razem szczerze rozbawiony głos.
Iga czuła jak braknie jej tchu. Nie odklejając się od ściany spojrzała przed siebie do wanny. To nie możliwe, to nie możliwe - myślała w panice. Stoję we własnej łazience przed wanną pełną wody w której pływa..................karp! Przysunęła się powoli i zajrzała w głąb wanny
- Czy Pan Karp? - zapytała głupawo w stronę ryby
- hahahahah Pan Karp, wyborne! Może mówmy sobie po imieniu. Karp jestem.
- Iga - wyszeptała nieśmiało Iga
- No, to ceremoniały mamy za sobą - odezwała się już zupełnie rozbawiona ryba. Wiem , sytuacja jest dość niecodzienna jak sądzę, niemniej zupełnie prawdziwa. Przecież zwierzęta mówią ludzkim głosem w Wigilię, ty ubierasz choinkę dzień przed, to pomyślałem sobie, że analogicznie mogę popełnić falstart i już dzień wcześniej być prowokatorem tej pogawędki z tobą, droga Igo. Zwłaszcza, że istnieje duże prawdopodobieństwo, iż zwyczajnie do jutra będę pozbawiony życia. Czy to nie sympatyczna sytuacja?
- Być zaskoczonym ze spuszczonymi gaciami? Raczej nie - odpowiedziała Iga robiąc dobrą minę do złej gry.
- Ej, panienko, czasy przecież takie, że jak się tak zastanowić to człowiek częściej ze spuszczonymi niż w całym rynsztunku. Myślę sobie nawet, że przez całą historię ludzkości spuszczone gatki są dość znamienne.
Matko Boska, co ja robię w tej łazience? Gadam z rybą? - pomyślała. Oszalałam jak nic! To na pewno filozofia, którą studiowałam tak zryła mi łeb. Potem ekonomia wysuszyła i wynudziła do końca. A może to rodzinka pożal się boże. Ojciec, tak to on. Ojciec - stary ubek. To przez niego. Przez niego szybko uciekłam z domu w dorosłość. I teraz mam - ani ojca, bo już zmarł, a przed śmiercią nie rozmawialiśmy kilka lat, ani własnej rodziny. Owszem, był ktoś wcześniej, teraz jest Wojtek, właściwie wszyscy myślą, że już tak pozostanie, choć przecież ja sama nie wiem. W głowie mam burdel, głupie wspomnienia no i mam jak mam - gadam do karpia, ot co.
Wyszła do kuchni i wróciła z kieliszkiem i butelką wina. Napełniła go i jednym łykiem wlała zawartość do gardła.
- A ty co? Na rybach jesteś, że sama pijesz hehe? - odezwał się karp - a ja to co?
Iga również parsknęła śmiechem, było to przecież jej ulubione powiedzonko.
- Ale jak? Mam ci wlać do pyszczka, czy dożylnie podawać?
- O, zdobyłaś się na żarcik, brawo! Wystarczy jak wlejesz lampkę do wanny.
Po wypiciu wspólnie dwóch butelek wina i przegadaniu już zupełnie śmiało tysięcy tematów Iga powiedziała
- nie wiem jak ty ryba, ale ja jestem pijana. Trzeba kończyć
- Ok, pamiętaj tylko o czym tu rozmawialiśmy, że wszystko czego ci potrzeba masz we własnej głowie. Nigdy o tym nie zapominaj.
- Nie zapomnę, dziękuję.... a teraz w drogę.
Ubrała się w płaszcz, na głowę naciągnęła czapkę i wrzuciła rybę do niebieskiego wiaderka z wodą. Po 30 minutach stała na pomoście strzeszyńskiego jeziora.
- No to co, czas się pożegnać. Potwornie nie lubię takich momentów, więc bądź zdrów i że się tak wyrażę....spływaj:)
- Trzymaj się mała:)
Przechyliła wiadro i ryba delikatnie zanurzyła się w ciemnym jeziorze. Iga rozejrzała się dookoła. Było potwornie zimno i ciemno. Stała sama na pomoście. Sama z plastikowym wiadrem w ręce.
- Jak nic straciłam rozum, pewnie na zawsze. A jak wiadomo rozum w najlepszym wypadku ma się tylko jeden. Ja być może go miałam, o ile był, ale teraz bezpowrotnie go straciłam.
Po kolejnych 25 minutach była już w centrum miasta i weszła do ulubionej knajpki. Było prawie pusto, jak to w wieczór przed Wigilią. Usiadła przy barze i zamówiła kawę.
- Kawa o tej godzinie?
Spojrzała w bok. Przy barze siedział facet i popijał niespiesznie piwo.
- Kawa, bo muszę wytrzeźwieć zanim wrócę do domu.
- Uuuuu, ładnie:) a czy panienka nie powinna być w domu, robić pierogi, barszcz, choinkę ubierać.....
- panienka już to wszystko zrobiła, a później tak w bonusie z przygotowaniami świątecznymi się upiła i.....
- I co?
- Nie chce mi się gadać
- A to przepraszam, rozumiem - odpowiedział i powrócił do własnej szklanki.
Iga spojrzała na jego mokre włosy, pochwycił jej spojrzenie i wymamrotał
- wracam z basenu...tu z Wronieckiej i suszarki były popsute
Dokończyła kawę i założyła płaszcz. Spojrzał na nią raz jeszcze.
- Mimo wszystko miło było spędzić razem trochę czasu - powiedział.
Zerknęła na niego podejrzliwie.
- No, hmmm...no to cześć
- Cześć
Odeszła od baru owijając się szalem i gdy zbliżała się już do drzwi zawołał za nią...
- I nie zapomnij powiesić na choince ostatniego aniołka. Zostawiłaś go w łazience....za kieliszkiem.
Z niedowierzaniem odwróciła się i spojrzała na niego, a on zwyczajnie mrugnął do niej okiem i machnął przyjacielsko ręką. Machnął tak, jak się macha najlepszemu kumplowi.

Poznań, grudzień 2011
I.Bo

środa, 14 grudnia 2011

Million Dollar Baby cz.2

- Mam bardzo, bardzo dużo pieniędzy, dostaniesz połowę tylko uwolnij mnie proszę od towarzystwa mojego syna i wyjdź za niego za mąż...
- No tak, ale małżeństwo to nie interes proszę pani...
- Tak? A od kiedy kochana????????



Z dedykacją dla G.



I.Bo