środa, 28 września 2011

J

Z powodu braku czasu zawieszam chwilowo działalność blogową. Ha i jak to zwykle bywa w takich przypadkach, pewnie za moment skrobnę coś przekornie. Albo będzie to złośliwość losu, że akurat chwila się znajdzie i wyjdę na głupka. Cóż, bywa....nie pierwszy raz. To jest zupełnie tak, jak się człowiek przed światem chwali, że dzieci nie chorują i trach, zaraz jakaś zaraza i 39 stopni jak na życzenie. Więc ani słowa. I ani słowa o porze roku na "j" - jak słusznie zauważył Gustav. Bo jak się już wypowie to słowo, to jest koniec świata, cuda wianki, las, 30-letni termos w kwiaty malowany, Grochowiak i nowa ambona w dragonowym kościele. Bardzo ładna zresztą, pachnąca pięknie drewnem. Chłód rano i zmęczenie koło 14-tej, "syndrom przedszkolaka" z opadającą na.....cokolwiek głową. Stare piosenki, stare filmy, przydługie sms'y, zaskakująca popołudniowa spontaniczność, najlepsze wieczory.
Bo kiedy jest "j" to jest wszystko, ale ani słowa.

I piosenki, które się mamrocze pod nosem idąc ze słuchawkami w uszach przez city. Ta wbiła się w łeb przedwczoraj i najmniejszego zamiaru nie ma, żeby opuścić.



Dobrych dni

I.Bo

Właśnie przypomniała mi się przeczytana przed laaaaaty książka Gene Gutowskiego "Od Holocaustu do Hollywood" i pamiętam, że nie mogłam pojąć jak uciekając spod hitlerowskiej kostuchy śmierci, leżąc gdzieś zdyszanym w rowie, można ot tak z napotkaną w tym miejscu dziewczyną (też zdyszaną i przerażoną) zwyczajnie się kochać. Zwyczajnie - niezwyczajnie, kto to wie. Dziś już nie wydaję mi się to takie dziwne. Postawieni w sytuacji ekstremalnej, sami siebie zaskakujemy.
Gene Gutowski urodził się tego samego dnia co ja, tyle, że w 1925.

poniedziałek, 19 września 2011

Uważaj

Piosenka na ten tydzień. Jedna z pakietu na ten tydzień.

".......Wyobraź sobie, że to jest film i że w nim gramy, znasz scenariusz, wiesz, że wkrótce się spotkamy i że nie będzie happy endu...."




I.Bo

czwartek, 8 września 2011

Chleb z masłem lekarstwem na wszystko.

Kiedy człowiek rano otwiera oczy nigdy nie wie co go czeka, co się wydarzy właśnie tego dnia. Każdego ranka można przecież zacząć wszystko od nowa. Nowy dzień, nowe nadzieje, nowe możliwości i ta trochę głupawa, przesadnie optymistyczna chęć działania. 6.15 wystrzał z łóżka, na bosaka do łazienki, po drodze pstryk....."tu Trójka, program III Polskiego Radia jest godzina.....", zbieg po chleb, wbieg z chlebem i gazetą, śniadanie jednemu, drugiemu, trzeciemu, śniadanie "na wynos" drugiemu i trzeciemu, śniadanie w rękę czwartemu, bo za późno wstał. Później już tylko wrzut czegoś na siebie, kosmetyczka w rękę, Matejko na twarzy i kawa. Człowiek jest gotów do wyjścia z domu i wejścia w nowy dzień życia. Gotowy i przygotowany na wszystko, optymistycznie patrzący w przyszłość, łaskawy dla słabości drugiego człowieka, odważny, by bronić swoich racji, uzbrojony w.........no właśnie - w nic. Nie szkodzi i tak ma nadzieję, że zdobędzie świat, a pokolenia będą go wspominały latami. Ok, wystarczy jak wspomną choć w następnym tygodniu przy kolacji. Takie czasy.
Nie zawsze jednak wszystko idzie jak po maśle, a świat i ludzie z uporem nam przypominają, że rzeczywistość dość mocno odbiega od naszych wyobrażeń.
Proszę bardzo.........

Będąc w punkcie A z synem, w biurze pewnej miłej i ładnej pani
Pani: Jezu, jaki piękny chłopiec!!!
ja: Dziękuję, miło mi:)
P: I jaki wysportowany....- mówi pani, patrząc na syna, który właśnie prezentuje na dywanie, co prawda prawie bezszelestnie, ale jednak - skok w dal! - i jakie mięśnie już ma, no niesamowite!
ja: No tak
Pani do syna: To ty sportowcem zostaniesz!
Syn: No jasne!!!! Codziennie trenuję, codziennie!
P: No po kimś to musi mieć
ja: Po ojcu, mnie ze sportem łączy tylko jedna rzecz: białe tenisówki
W tym momencie miła i ładna pani robi jakąś skwaszoną minę i nie wydaje się już tak ładna jak 30 sekund wcześniej.
P: A powinna pani dawać dziecku przykład i uprawiać sport! Ja ćwiczę codziennie! Nie można być takim leniwym, a dzieci należy dobrze wychowywać.
ja: Ale on ćwiczy
P: Chwała Bogu, bo Bóg mu daję tę siłę, ja też ćwiczę dla Boga, Bóg codziennie na mnie patrzy i cieszy się, pani syn niedługo do Komunii przystąpi, niech się pani zastanowi, trzeba przygotować dziecko i siebie, a z takim podejściem to ja nie wiem......

I teraz to ja nie wiem, czy to film, czy wszystko to dzieje się naprawdę. Trochę ogłupiała patrzę na już wcale (nie)miłą i wcale (nie)ładną panią i wiem, że przyszłam tu w zupełnie innej sprawie, właściwie urzędowej, a dzieje się to, co się dzieje. Gorączkowo usiłuje sobie przypomnieć, czy może jednak w moim życiu jest choć odrobina sportu i tym samym mogłabym zasłużyć sobie na zbawienie. Może zaliczyć można bardzo szybkie szorowanie schodów, albo prawie bieg po mieście, kiedy czasu brakuje, albo chociaż seks. Czy miłosierny Bóg zechciałby lekko nagiąć kryteria co do tego co sportem jest? Patrzę na nią i widzę przed oczami trzy koła - wyobraźnia znów płata figle. W jednym jestem ja, w drugim Bóg z (nie)miłą panią, w trzecim sport. Każde kółko osobno i myślę..........na głos

ja: przepraszam panią, ale te trzy koła nie mają zbioru wspólnego. Dziękuję. Do widzenia.

No i spóźniona, a do punktu B gdzie już powinnam być dość daleko. No trudno - taksówka.

Taksówkarz: do szkoły już chodzi?
ja: Jeszcze nie, za rok.
T: Mój wnuk też za rok. I dobrze, nie ma się co spieszyć. Wie pani, teraz to trzeba uważać i na nauczycieli i na dzieci. Nigdy nic nie wiadomo, sami wariaci, a i ile (ściszonym głosem) pedalstwa teraz proszę pani. Musi pani obserwować czy się coś złego nie dzieje, jak dorastać będzie. Teraz proszę pani to co drugi (znów ściszonym głosem) gej.
ja: Może się pan zatrzymać tu?
T: Tu? chciała pani przecież.....
ja: Wiem co chciałam, ale nie mam sił.
T: Na co?
ja: Żeby iść dalej pieszo, ale jeszcze mniej, żeby pana słuchać. Przepraszam. Do widzenia.

Będąc w punkcie B z koleżanką Kasią w restauracji zamawiamy jedzenie.
K: Poproszę sałatkę z tuńczykiem i do tego grzanki. Grzanki są z ciemnego pieczywa?
Kelner: nie z jasnego
K: Ojej, to nie, musimy pójść w inne miejsce, nie zjem zwykłego pieczywa.
Ja do kelnera: proszę dać nam minutę:)
ja: Kasia, oszalałaś? Nie będę teraz głodna szukać dla ciebie knajpy z ciemnym pieczywem, jedz to co jest i nie marudź.
K: Ja NIGDY nie jem TAKICH rzeczy. Wiesz jak się od tego tyje? To są czyste węglowodany, a ja mam 34 lata i nie mogę sobie na to pozwolić. Paweł uwielbia szczupłe kobiety z małym biustem. Jak będę tak jadła to będę gruba!
ja: Ale nie będziesz głodna
K: Przestań!
ja: Sama przestań, bo mówisz bzdury. Jeżeli myślisz, że Paweł jest z tobą, bo jesteś szczupła, to już dziś życzę szczęścia na przyszłej drodze życia z ciemnym i tylko ciemnym pieczywem. Nie możesz zrobić wyjątku? Od jednej grzanki tyłek ci nie urośnie. Albo poćwicz, Bóg Cię wtedy pokocha. A z Pawłem......też może być różnie. Za rok się dowiesz, że jest gejem i że sypia z waszym sąsiadem, a ty będziesz niezmiennie szczupła, głodna i być może samotna
Kelner: I jaka decyzja?
ja: Żadna, ja już nie mam czasu. Dziękuję. Wychodzę.

Ciśnienie - 500 na 300
Puls - 1000000000000000000000000
Odczuwanie - wszechogarniający ścisk żołądka w duecie z burczeniem
Pocieszenie - pod pachą bochenek świeżego, pachnącego chleba

Po 10 minutach sms:
"Przepraszam, jestem chudą kretynką. Co robimy?"
"Wybaczam, wpadaj do mnie. Mam świeży chleb;)"
"Świnia. Idę;)"

Po 20 minutach w kuchni
ja: I jak?
K: Boże, pyszny! I z masełkiem!
ja: Boga w to nie mieszaj, On stoi w kółku z (nie)miłą panią.
K: O czym ty mówisz?
Machnęłam ręką
K: A węglowodany???!!!!!

ja: Węglowodany kochana to ja mam w dupie......dosłownie i w przenośni.



Miejsce: Polska, Poznań.
Wypowiedzi: Rodacy

A przy tym świetnie się tańczy:)))




I.Bo

P.S
A Paweł ze swoim uwielbieniem do małych biustów jakoś dziwnie zawsze ląduje wzrokiem w obfitych dekoltach:)))