środa, 29 grudnia 2010

573 randki

Dla kilku dziewczyn kopia z Facebooka.
Oto ona...



Izabella Bosiacka
Wkliknęła mi się jakaś durna aplikacja (randkowa jak się okazało) i od wczoraj otrzymałam 573 propozycje randek od panów w przedziale wiekowym 25-50....wszyscy z Poznania! Jest pan z gazety, z radia, a nawet z telewizji, są trenerzy, sportowcy, muzycy, bankowcy, przedstawiciele handlowi, graficy budowlańcy, bezrobotni oraz jeden komornik. Są przystojni, bardzo przystojni, paskudni i tacy sobie.
4 godz. temu · Tylko znajomi · Lubię to!Nie lubię · Dodaj komentarz · Zobacz opinie (7)Ukryj opinie (7)

*
*
Katarzyna Kubiak i Ania Bednarek lubią to.
*
o
Izabella Bosiacka Teoretycznie mogę założyć, że mam randki codziennie przez prawie dwa lata, chyba że brać kilku naraz to się jakoś skróci......i nie mówcie mi, że nie ma facetów w tym mieście:D. Znów musiałam podzielić to co napisałam, bo za dużo liter było, jak widać nie tylko liter mam za dużo:D
4 godz. temu · Lubię to!Nie lubię · Osób: 2Ładowanie...
o
Bartek Fetysz I pewnie aplikacja nazywa sie are you interested? Ci panowie to ryje inne, a opis z dupy. Facetow nie ma, jak sa to cipy, brzydale i hiv +.
4 godz. temu przez Facebook Mobile · Lubię to!Nie lubię · 1 osobaŁadowanie...
o
Izabella Bosiacka hahahahha, nazywa się inaczej, a fotki różne, w kuchni, samochodzie, pracy itd., z dziećmi, psami na spacerze....jeszcze wszystkich nie przeleciałam...znaczy się nie obejrzałam:). trzeba by ich pogrupować i brać naraz oraz na raz:D
4 godz. temu · Lubię to!Nie lubię
o
Bartek Fetysz ale ich nie ma, w sensie oni nie istnieja, to sa udawane profile zeby lasie zlapac. zalogujesz sie i kurwa witaj w piekle brzydoty!!!
4 godz. temu przez Facebook Mobile · Lubię to!Nie lubię
o
Izabella Bosiacka okazuje się, że niektórych znam z widzenia.....Piotr 42 lata, bibliotekarz....jeździ tym samym tramwajem co ja, rozpoznałam go
4 godz. temu · Lubię to!Nie lubię
*
......................:)

I.Bo

środa, 22 grudnia 2010

W imię Ojca i Syna....

W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.....Wielka Mocy, dziękuję Tobie za cały mijający rok 2010, który był chyba najlepszym w moim życiu. Co prawda nie wydarzyło się w nim nic spektakularnego, nie udało mi się jeszcze przeprowadzić do nowego mieszkania, niczego szczególnego nie zdobyłam, ale był to rok, w którym miałam mnóstwo miłych chwil, a właściwie jak się teraz zastanawiam, to nie były chwile, a ciąg dobrego nastroju przerywany jedynie małymi, wręcz niedostrzegalnymi złymi momentami. Dziękuję Tobie za ludzi, których stawiasz na mojej drodze, bo to właśnie dzięki nim (choć dzięki samej sobie też) mogę czuć się tak dobrze. Najbardziej na świecie dziękuję za mojego męża, który jest prawdopodobnie najmądrzejszym facetem na świecie, w dodatku szalenie zabawnym, cierpliwym i wyrozumiałym. Dziękuję za to, że nie męczy i nie dręczy, nie jest małostkowy (tego nie lubię najbardziej) i nie zawraca sobie głowy tym co nieważne. Dziękuję za to, że zawsze ma ochotę i jest inicjatorem romantycznych spacerów po mieście o każdej porze dnia i nocy. Że ciągnie mnie na pyszną kawę o poranku, że zawsze ma ochotę na seks i ze wciąż (a zna mnie ....29 lat) jest we mnie wpatrzony i bardzo zakochany. Martwi mnie jedynie jedna rzecz - coraz bardziej przystojny, przyciąga zbyt wiele spojrzeń dziewczyn i nie tylko:). No ale chyba trzeba się z tym pogodzić i dumnie wypiąć pierś. Skoro już przy tym jestem, to korzystając z okazji dziękuję również za mój biust. Ale wracając do ludzi.... dziękuję za moją jedyną, wspaniałą przyjaciółkę, która nigdy mnie nie opuściła, nawet w czasach kiedy między nami nie układało się zbyt dobrze. To ten rodzaj człowieka, który choćby nie wiem co się działo w chwili kryzysowej zawsze stanie na wysokości zadania. Nie widujemy się codziennie, czasem nawet przerwy są dłuższe, ale to przecież dobrze, bo ani Ona ani ja nie lubimy wiecznego ściskania za łapki. Nigdy nie zdradziła moich sekretów i wiem, że prędzej zabierze je do grobu, niżby miała to zrobić. Dziękuję Jej również za miejsce, w który jestem:)
Dziękuję za moje bachory, najfajniejsze dzieciaki na świecie. Za Natkę - dziewczynkę tak kreatywną i zabawną, że człowiek nigdy nie wie, co jeszcze jest w stanie wymyślić. Właściwie to nie dziewczynka a dziewczyna...powoli zaczyna nosić moje rzeczy i wtedy widzę jaka już jest duża. Reżyserka i główna aktorka we własnych filmach. Świat jeszcze o niej usłyszy, a nawet podejrzewam, że padnie u jej stóp:).
Dziękuję za mojego syna......nie wiem nawet co o nim napisać. To wyjątkowy chłopiec mający swój świat w ślicznej główce, świat matematyczno - muzyczny. Przeliczy, wyliczy, obliczy wszystko, zaszyje się w kącie ze słuchawkami na uszach i słucha muzyki. Uwielbia muzykę, uwielbia liczby i pięknie czyta. No i wrażliwość bardzo wyjątkowa. Rozpłakał się na widok ozdób świątecznych na ulicy i pięknie oświetlonej opery. Pytam - "Synku, dlaczego płaczesz? Bo to jest mamo takie piękne, że nie mogę się powstrzymać". Ot i wszystko. Ale żeby nie było zbyt kolorowo nie mówi "er" i trochę sepleni:). Ale ćwiczymy....dziękuję za fajną panią logopedkę też. No i jest szalenie przystojny i to już w wieku niespełna sześciu lat. A może wszystkim rodzicom tak się wydaje? To całkiem możliwe. Choć osobiście widziałam szaleństwo dziewczynek jak pojawia się w przedszkolu......"Kubulek, nasz Kubulek kochany, mój, mój, mój.......cmok, cmok, cmok".
Jeszcze raz szczególnie dziękuję za moje dzieci i zastanawiam się czy nie powinnam mieć ich więcej skoro tak dobrze mi to wychodzi.
Dziękuję za wszystkich, których poznałam przez ten rok, a obfitował on wybitnie. Dziękuję za to, że postawiłeś na mojej drodze Fetysza - barwnego ptaka, którego uwielbiam nazywać "głąbem", ale to w ramach sympatii. Ubarwił moje i tak już barwne życie, za co jestem mu bardzo wdzięczna. Dziękuję za Grzegorza, o którym mówią, że to najbardziej pozytywna osoba na świecie i pewnie tak jest, choć ja uwielbiam Jego mroczne zakamarki umysłu. Grzegorz - obyśmy zawsze sobie mogli ględzić przy kawie w mojej kuchni. Grzegorz jest zupełnie taki sam jak moja śp.babcia Bronia, wysnułam nawet teorię, że właśnie babcia chcąc się do mnie jakoś zbliżyć, lub coś mi powiedzieć, wlazła w ciało Grzegorza no i dzieje się tak jak się dzieje. Kiedy przy wspólnej kolacji padła magiczna nazwa z mojego dzieciństwa - Miejska Górka, byłam pewna swojej teorii...to jest moja babcia!
Dziękuję za wszystkich mężczyzn, których do tej pory poznałam, dziękuję za to, że wszyscy byli i są wspaniali, inteligentni, kulturalni i że nigdy w życiu nie trafiłam na żadnego gnojka. Fakt - nigdy nie miałam do czynienia z kiepskimi facetami. Dziękuję za moje uwielbienie mężczyzn i za ich uwielbienie mojej osoby.
Dziękuję również za moich sąsiadów i tych, których tu nie wymieniłam, ale to tylko dlatego, że nie wiem czy by sobie tego życzyli.
Dziękuję za wszystko co mam i nie chcę niczego więcej.

Korzystając z okazji życzę wszystkim - jak mawiał poeta - zdrowia, zdrowia, zdrowia, zdrowia, zdrowia........a resztę kombinujcie Państwo sami.

To chyba wszystko.
To byłam ja - I.Bo.
W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego Enter.

Ulubiona piosenka ostatniego tygodnia. Mówią, że smutna, ale smutek jest dobry.

piątek, 10 grudnia 2010

Once upon a time...........

No i dobrze. Mogę sobie to napisać. Mogę napisać to, co jakiś czas temu wydawało się niemożliwym. A wszystko przez....przemijalność, nieubłagany upływ czasu. Ludzi wprawia w trwogę, mnie wybitnie uspakaja. Czas jest zbawienny. Mogę napisać o tym, jaką jestem skończoną kretynką i stukając palcami w klawiaturę, parskam co kilka sekund śmiechem. Boże - Ty widzisz i nie grzmisz. Nie grzmisz, bo też się zwijasz ze śmiechu. Stworzyłeś kobietę i mężczyznę i tu chylę czoła i przyznać muszę, że ten dowcip wyszedł Ci wybornie. Czytelnikowi jednak należy się słowo wyjaśnienia. Once upon a time......a było to wieki temu, w moim życiu pojawił się mężczyzna, który narobił niemałe spustoszenie w mojej głowie/duszy/sercu* (*odpowiednie skreślić). Napiszę w skrócie, bo inaczej post nie miałby końca:). Miałam 19 lat, on dużo starszy, niestety szalenie przystojny, niestety szalenie inteligentny, niestety w absolutnie nieodpowiednim momencie swojego życia, no i co chyba najbardziej istotne - niestety (lub może i dobrze) we mnie niezakochany, choć pewności nie mam. Mieszanka wybuchowa. Ale był i był i był, potem się pojawiał, pojawiał, pojawiał, a teraz bywa jedynie w telefonie. Owszem, wykasowałam kiedyś numer pana eNeR (pojedziemy inicjałami), ale wszystko psu na budę, bo przecież i tak znam na pamięć. Nie mieszka w moim mieście, nie widujemy się. Dziś już chyba kumple, kiedyś.... Niemniej jak się okazuje, wciąż przyprawia o przyspieszony puls i robienie rzeczy...hmmmm dziwnych. No bo właśnie...
Dwa dni temu robiąc zakupy celem zapełnienia domowej lodówki oraz zrealizowaniu planu "obiad" dla mojej uroczej rodziny, zajrzałam do Empiku. Przeciskam się między półkami przez przesadnie wąskie ścieżki. Przesadnie wąskie dla kogoś kto za sobą targa wypchane do granic możliwości siaty z zakupami. I w tym właśnie momencie, klnąc pod nosem na swój kobiecy los, staję jak zamurowana a mój wzrok krzyżuje się z oczami eNeR. Natychmiast pojawia się to idiotyczne uczucie kołatania, ale jednocześnie szybko orientuje się, że coś jest nie tak. No bo jest "nie tak". W tej samej sekundzie uświadamiam sobie, że nie stoję przed eNeR, a jedynie przed okładką wątpliwej treści czasopisma SHOW, z której uśmiecha się do mnie właśnie on. Okładka SHOW????!!!!!! Cała okładka i cała gęba - jako żywo. Siaty wypadły z rąk, pyrki pokulały się po empikowym dywanie, a bezczelne pory, których przeznaczeniem była niechybna śmierć jeszcze tego samego dnia w zupie, a które upchnęłam nieludzko w siatce, wystrzeliły z impetem, rozczapirzając swoje zielone łodygi w stronę półki z nowym VOGUE'iem pokazując mi tym samym gdzie moje miejsce. Czując się nie wiedzieć dlaczego jak przestępca, pochwyciłam SHOW, schowałam się w kącie i nie zważając na potykających się o moje warzywa ludzi rzuciłam się do oglądania. Przeleciałam po łebkach przez tekst, który jest jaki jest, obejrzałam fotki i tak siedząc na tym dywanie zaczęłam się zastanawiać. Po co to człowiekowi? Po co człowiekowi (czyt. mnie) emocje, które robią z niego debila? Po co człowiekowi okładka SHOW? Nie zgadzam się na SHOW. Postawiłam eNeR prawie na szczycie otaczających mnie mężczyzn, choć zawsze pół metra niżej niż mąż, ale szczyt to szczyt. Góra mi się trochę zachwiała i tylko patrzeć jak runie. Z drugiej jednak strony - się jest na okładkach, się kasę ma. A ja co. Permanentnie bez pieniędzy. A już na pewno bez takich. Czytałam ostatnio, że francuscy, amerykańscy i jeszcze jacyś, a może nawet wszyscy naukowcy na świecie robią badania i próbują odpowiedzieć sobie na pytanie: dlaczego kobiety uprawiają seks? Mężczyźni odpowiadają krótko i zgodnie: dla przyjemności. Kobiety zaczęły wymieniać setki powodów, wśród których chyba nawet taka odpowiedź się nie pojawiła, a jeżeli to na bardzo odległym miejscu. Za to wysoko plasowała się odpowiedź: dla korzyści. Wszelakich - począwszy od materialnych, przez zaspokojenie potrzeb ducha, zaspokojenie własnej próżności, zaspokojenie chęci władzy nad kimś itd, itd. Seks jako transakcja handlowa, dzięki której zdobędziesz prawie wszystko. I dopadła mnie okrutna refleksja, że ja to sobie nic nie umiem załatwić. Tak to jest panienko jak się ma 785 serc i potrójną duszę, za to żadnego rozumu. Czy ja przegapiłam własną szansę na.....nie wiem co? Może na okładkę choćby SHOW? Może na coś innego? Transakcja anulowana, transakcja nie może zostać zrealizowana. Słaba jestem w biznesie. Potrzebny mi manager, bo potencjał jest. Zaświtała mi nawet myśl, że może niczym Carrie B. kupię jedną sztukę, zawsze jedna mniej na półce, ale co ja potem z nim zrobię? Do łóżka wezmę? No nie, a i głupio do śmietnika wyrzucić. Poczułam nagle, jak bardzo jest mi gorąco, i że niemała grupa empikowych klientów przygląda mi się uważnie. Kiedy udało mi się wyplątać z mojego nieskończenie długiego szala, którym byłam opatulona (może i dobrze, bo nie było widać prawie mojej twarzy), wstałam, pozbierałam swoje zakupy, a odkładając Show na miejsce pstryknęłam eNeR w nos. Poszłam do domu, co krok wybuchając śmiechem. Stojąc na przejściu zobaczyłam kątem oka, przyglądającego mi się starszego mężczyznę. Po chwili zagaduje:
- jak to miło widzieć uśmiechniętą kobietę
- :D
- a można wiedzieć, co tak panią bawi?
- ja sama
- o! jak to?
- śmieję się z siebie, bo widziałam dawną.....głupio się przyznać.... miłostkę chyba. I to na okładce czasopisma
- o, to jakiś prominent być musi
- :)
- a wie pani, ja kiedyś kochałem się w takiej panience, Jadwiga miała na imię, ale to dawno, jeszcze przed wojną było.............

...these stories never have end......:)

I.Bo

poniedziałek, 6 grudnia 2010

Duży wachlarz możliwości;)

- jakich lubisz facetów?
- takich jak moje kosmetyki.... 40+
- ale ty nie masz czterdziestki!
- wiem, ale lubię "przedobrzyć"

Ten post jeszcze dziś wyglądał inaczej, zmieniłam, bo sens jest w tych czterech linijkach, a.....reszta była zbędna:)

poniedziałek, 29 listopada 2010

Troszeczkę...

K: mamo, byłem dzisiaj na ślubie
Ja: czyim?
K: swoim!
Ja: o! ożeniłeś się ! Z kim?
K: z Wiktorią Ciecharowską:)
Ja: gratuluję:)
K: ale wszystkie dziewczyny mnie chcą, rozumiesz, wszystkie chcą tylko mnie!
Ja: tym bardziej gratuluję synku, ale pamiętaj.......
K: wiem, wiem, mam być zawsze dla wszystkich dziewczyn bardzo dżentelmenowski...
Ja: dżentelmeński synku
K: no tak, mówisz mi to codziennie mamo!!!

........trochę przeginam???:D

Ja: wiesz co, tak sobie pomyślałam, że tak bardzo zachęcam innych do życia w luźnych związkach, a sama jestem mężatką. Czy to mnie nie stawia trochę w złym świetle?
A: no trochę tak
Ja: no właśnie.....i pomyślałam sobie, to znaczy chodzi mi o to......yyyyyy, czy nie zechciałbyś się ze mną rozwieść? Tak wiesz, dla dobra sprawy. Przecież to i tak nic nie zmieni:)
A: jeżeli tego chcesz to proszę bardzo, przynieś tylko odpowiednie dokumenty i pokaż co podpisać
Ja: obawiam się, że to nie wystarczy. Musisz w sądzie powiedzieć, że mnie już nie kochasz
A: a nie, kłamać nie będę!

.......no i masz babo placek. Prawy, do bólu uczciwy mąż to wielka zaleta, ale z takim to żaden przekręt nigdy się nie uda;D

poniedziałek, 22 listopada 2010

Puszczać się czy nie puszczać?

X: Mówię tobie Iza, poznałam kiedyś tak przystojnego faceta......
ja: .....że co?
X: Że marzyłam tylko o tym, żeby pójść z nim do łóżka.
ja: No i?
X: No i było....strasznie,....wiesz co mam na myśli? Ale co miałam zrobić?
ja: Wyjść!
X: Widzisz, a ja tego właśnie nie zrobiłam, dawałam mu dalej szansę.......:(

Nie piszę o słabej kondycji kochanka. Zwyczajna rzecz. Zdarza się, przecież jesteśmy tylko ludźmi ze swoimi nastrojami, gorszymi i lepszymi dniami, łatwo o wytrącenie z równowagi a rola superbohatera łóżkowego wcale nie taka prosta.
Trochę mi się oczy zamykają, więc do rzeczy.
Chodzi o to, o czym myślimy będąc w łóżku z mężczyzną. My durne kobiety, myślimy o mężczyźnie. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że my myślimy tylko o mężczyźnie. Żeby mu się podobało, żeby był zadowolony, żeby czuł się świetnie, żeby mu nie sprawić przykrości, niczym nie urazić nawet, gdyby było kompletnie nie tak.
Pogubiłyśmy się zupełnie, zapodziała nam się gdzieś nasza seksualność, pragnienia, to czego naprawdę potrzebujemy będąc z mężczyzną. Wszystko zawieruszyło się miedzy garnkami, dziećmi, pracą.......Przestałyśmy o sobie myśleć, o swoim erotycznym ego. Spotykam tak wiele nieszczęśliwych kobiet, a na wspomnienie o seksie, te na pozór bardzo nowoczesne spuszczają oczy i nie bardzo chcą rozmawiać. Nie chcą, bo nie potrafią. Wstydzą się, bo tak zostały wychowane. O seksie rozmawiają jedynie serialowe bohaterki, a my patrzymy i zazdrościmy, też byśmy chciały ale......
Dlaczego tak się dzieje, że w świecie zdominowanym przez fejsbukowe mutanty, łatwo nam wstawić własne zdjęcie z wydętymi ustami i niemal nagim biustem, a rozmowa, jak sądzę bardzo pomocna w dalszym życiu jest tak wstydliwa?
Pogubiłyśmy się, to pewne. Poza tym, skąd mamy wiedzieć czego pragniemy skoro myślimy tylko o zdobyciu męża i o tym, aby przy nas tkwił do końca życia. A może by tak, popróbować przed. I to próbować dużo. No przecież trzeba się jakoś uczyć. Wiem, wiem tak nie wolno, to brzydkie...wiadomo, mężczyzna, który ma wiele partnerek, to wspaniały kochanek, kobieta w tej samej roli.......no jak byśmy powiedzieli......?

......a to dziwka - rzekła śliwka.....
....w życiu jak na straganie.

Czy tak nie jest? Oczywiście, że tak.
Posunę się dalej, można też na przykład świetnie poznać samemu własne ciało.
- nie wolno! Ręka Ci uschnie i odpadnie!!!!!
Nie znam nikogo, kto chciałby żyć bez ręki, nie wolno to nie wolno, tak nam wmówili, więc tkwimy w tym społecznym przykazie, trochę nieszczęśliwe, ale za to przekonane o swej przyzwoitości.
Jestem jednak zdania, że powinno się próbować. Przecież to wcale nie jest takie łatwe. Nie wierzę w miliony orgazmów za każdym razem, panie wiedzą, że to skomplikowana historia wymagająca niewątpliwie treningu. No to co robić?
Puszczać się, puszczać ile się da, aż nie znajdziemy. Puszczanie jest fajne i radosne. Herezja? Mam nadzieję, że nie. Wątpliwości? Zawsze są. Najczęściej natury technicznej. I tak na przykład wśród moich rówieśniczek.....

- ....ale czy moje piersi, które wykarmiły dwójkę dzieci wytrzymają konfrontacje z jego wyobrażeniami?

Nie myślcie o tym, jesteśmy fajne w całości.
Jeżeli jesteście w szczęśliwych związkach w bonusie z rewelacyjnym seksem, ten tekścik Was oczywiście nie dotyczy, ale jeżeli tkwicie w czymś nieszczęśliwym lub co gorsza samotnym....hmmm. Szukajcie dobrego kochanka, bez niego nic się nie uda. Dla podpowiedzi dodam, że dobry kochanek to taki, który zwraca na nas w łóżku uwagę, jest czuły, cierpliwy, bacznie obserwuje, wtedy wie jaki krok powinien być następnym.
Puszczać się czy nie puszczać? Oczywiście, że tak.
Gadać o seksie? Oczywiście, że tak.
Brać z życia ile się da? Bezapelacyjnie tak. Innego mieć nie będziecie.
A dawać z siebie? Więcej niż pozwala nam na to szeroko pojęta obyczajowość.

Lepiej być uśmiechniętą "dziwką" niż cnotliwą sekutnicą.

Dobranoc Państwu, bo choć jest prawie południe, ja kładę się do łóżka. Celem uspołeczniania własnej zdziwaczałej osoby pracowałam do późnych godzin nocno-porannych w komisji wyborczej. Tak, to nie pomyłka:). A może to już na końcu była rozrywka......sama nie wiem, może trochę;)

P.S
Czy ja przypadkiem pisząc co powyżej nie straciłam bezpowrotnie szansy na posiadanie kochanka? Coś mi się wydaje, że owszem, heh.
Oj, dowcipkuje panienka od wczoraj:)

wtorek, 9 listopada 2010

3 na 1

Nie mogąc się zdecydować na jedną, postanowiłam zadedykować aż trzy wspaniałe muzyczne nuty na jeden dość słaby listopadowy dzień. Z przyjemności czeka mnie kawa z Panem S. (i być może również z szarlotką), wieczorem zaś miły wieczór w towarzystwie pana G. (jak ostatnio odkryłam, jest to odnaleziony po latach młodszy brat Ani Rubik:D) + wykład Piotra Szaradowskiego
"Hiszpania jako źródło inspiracji wielkich krawców”. Brzmi dumnie, a jak będzie? Liczę na maleńką dawkę alkoholu:)







A komu dedykuję? Państwu i sobie:)

środa, 3 listopada 2010

A welonu brak.

Z blogiem jest tak. Albo piszesz tematycznego np. o truskawkach i wtedy skupiasz się i zgłębiasz wszystko co tematu truskawkowego dotyczy, albo napiszesz to co w głowie tobie siedzi i wtedy....... No właśnie. Rozcinasz skórę, pokazujesz serce, duszę i własne myśli. Bo nie da się pominąć faktu, że choć zawoalowujemy pewne historie, mieszamy czas, postaci czy wydarzenia, to prawda jest taka, że to głównie o nas samych jakkolwiek staramy się to ukryć. Wystawiamy się na publiczną pochwałę ale też i chłostę, nadstawiamy twarz i d***. I wszystko jest właściwie ok do czasu, kiedy nie odkryjesz zakładki pt. STATYSTYKI. I tu przyznać muszę, że lekko jest to stresujące, bo liczby mogą przerazić. Jako osobę tchórzliwą, wprawiły mnie w cięższe przełknięcie śliny i chwilowy paraliż palcy na klawiaturze. Z drugiej strony oczywiście ucieszyły i sprawiły, że być może jest w tym choć mikroskopijnej wielkości sens. I tej właśnie myśli dziś się uchwycę i spróbuję się pokusić o przekaz do pewnej grupy. Od rana kłębi się w głowie temat. Właściwie nie od rana, a od wczoraj. Śluby, śluby, śluby.
Myślę głównie o tych, które bierze się po raz kolejny. No tak, życie nam się źle ułożyło, nie znaleźliśmy tego czego szukaliśmy, jesteśmy teraz w nowym związku i co? Skoro jesteśmy już po rozwodzie, to młodzieniaszkami na ogół nie jesteśmy i statystycznie jest tak, że wchodzimy w nowy związek z osobą, której nasz statut związkowy jest raczej obcy, w sensie, że to rozwodnik/rozwódka nie jest. I niestety musimy zrobić założenie, że ten następny z którym się wiążemy owego ślubu chcieć będzie. Ale czy kolejny nasz ślub nie stawia nas w mało komfortowej sytuacji? Mnie się wydaje, że tak. Znów to samo, ta sama procedura, te same słowa tyle, że wypowiedziane do innej osoby, często przed tym samym lub tą sama panią z łańcuchem. Przecież to idiotyczne. Wyczuwamy lekką śmieszność sytuacji, choć nie chcemy sami przed sobą się niejednokrotnie do niej przyznać. I bynajmniej nie chodzi o to, że nie wierzę w kolejne związki. Wręcz przeciwnie. Jestem wyznawczynią teorii, że nie tylko jedna osoba w życiu jest nam przeznaczona. Nie wyszło raz, szukajmy szczęścia dalej. Piszę "nam", bo myślę o tym w kontekście samej siebie. Gdybym nagle była bez mojego partnera, teraz w wieku 37 lat, z dwójką jakby nie było już niemałych dzieci. Czy to nie jest zbyteczne proszę państwa? Czy nie moglibyśmy żyć ot tak sobie? Przecież ów ceremoniał gwarantem jak widać nie jest. Czy nie byłoby krzepiącym to, że bez żadnych wzniosłych deklaracji spędzamy ze sobą dni i noce? I to, że zwyczajnie jesteśmy szczęśliwi? Przecież to najlepszy dowód i powód. Być może powinniśmy szukać w odpowiedniej grupie ludzi lub być może ci, którzy się z nami wiążą powinni wiedzieć, że temat jest trudniejszy niż im się wydaje i istnieje pewnego rodzaju ryzyko, że poczucie szczęścia w naszym towarzystwie może wyglądać inaczej od ich wyobrażeń. Ale z drugiej strony szczęście to po prostu szczęście i jemu nic nie jest potrzebne. Jest i tyle.
Może to zwyczajnie ludzka próżność sprawia, że tak bardzo ślubów chcemy. Pragniemy, kiecek, pięknych i drogich garniturów, zamków, pałacy, plaż, dziesiątek skupionych na nas oczu, podziwu i tego uczucia, że to ten dzień kiedy każdy nam mówi jak pięknie dziś wyglądamy? Hmmmmm, nie znam wciąż odpowiedzi, pytam (najczęściej kobiet), ale ich argumenty są jak wyssane z palca, nic nie znaczą. Wiem, że w ich oczach to ja jestem dziwadłem. Nie chcę ślubu po raz kolejny, nie chciałam go nigdy. Powiedziałam o tym ostatnio mojej matce. Pukała się w czoło. Ale to nic, przy tym jak wyzywała mnie, że jestem komunistką, bo wypisana jestem z Kościoła.
Nie wierzę w ochotę rozwodników na ślub. Owszem jest pewna grupa, którą cechuje zamiłowanie do tzw. porządku rzeczy, czyli w życiu ma być tak jak należy, poprawnie, ale wydaje mi się, że to znikomy odsetek.
Nie dość, że nie chciałabym ślubu, to pomyślałam sobie właśnie, że nie miałabym nawet ochoty na to, aby z przyszłym, nowym partnerem (hipotetycznym oczywiście) budować wspólne gniazdko. Podoba mi się posiadanie tzw. własnego kąta. Jeżeli byśmy chcieli, moglibyśmy mieszkać razem przez wiele lat, może i do ostatnich dni, ale być może przyszedłby moment, kiedy potrzebowalibyśmy wytchnienia i wtedy każdy mógłby być trochę u siebie. Bardzo podoba mi się takie rozwiązanie i jeżeli stałoby się tak, że mój trwający od lat związek ległby w gruzach, z przyjemnością połączę się z jakimś uroczym, zdystansowanym do samego siebie i świata komunistą z własnym mieszkaniem.

Dobrego listopadowego dnia życzy
Komucha przed czterdziestką.



środa, 27 października 2010

Gangrena

Mam wrodzone zamiłowanie do gangreny, zgnilizny i syfu. Do żuli, starych, zaniedbanych miejsc, domów, podwórek. Do zgnilizny w ludzkiej głowie. Bo ja tak bardzo lubię o człowieku, w człowieku, do człowieka, a nader wszystko z człowiekiem. Człowiek interesuje mnie najbardziej na świecie. Człowiek i jego głowa oraz jego najstraszniejsze zakamarki. Ładne i równe - zawsze coś nie tak. Norma społeczna....nigdy nie wiem gdzie sięga jej zakres, gdzie się zaczyna i do kiedy się w niej mieścisz. Trochę przypomina znienawidzoną kolonię, grupę i cały ten cyrk. Niewygodna jak źle skrojona sukienka. Siedzisz w niej, ale uwiera i drażni. Poprawiasz ją nieustannie i nic, ciągle to samo.
Bełkot, że każda dziewczynka chciała/chce być księżniczką i przebierać się w sukienki. Ja nie chciałam. Wkładałam, sobie w rajstopki z tyłu na tyłku apaszki mojej matki i zawsze udawałam lisa lub konia....w zależności od potrzeby i długości apaszki. Pewnie to źle o mnie świadczy. Czy brak zamiłowania do księżniczkowania w dzieciństwie prowadzi do braku zamiłowania do luksusu w przyszłości?
Niewiele mi potrzeba. Bardzo niewiele. Kiedy o tym myślę, prawie wszystko wydaje się zbyteczne.
Zawsze ze zdziwieniem patrzę na to, co ludzie mają w koszykach. Jak to można zjeść? Nawet jeśli mieszka kilka osób to niemożliwe, połowa trafi do kosza. Teraz wiem skąd tylu meneli przy śmietnikach. Może to nawet dobrze, przynajmniej mają co jeść.
Zawsze ze zdziwieniem patrzę na to, co ludzie maja w łazienkach...tysiące kosmetyków, to jest niemożliwe, żeby to wszystko w siebie wklepać.
I tak dalej, i tak dalej, zawsze myślę TO NIEMOŻLIWE.
W zeszły piątek w Browarze - milion ludzi, po prostu koszmar. Zapomniałam, że to finalne dni Art&Fashion (sreszyn). W Zarze kolejka zakręcona pięć razy do kasy. W każdym innym sklepie mnóstwo ludzi, wszędzie. Wszyscy obładowani, z wielkimi wypiekami na twarzy a zakupowe emocje sięgają szczytu. Nawet nie chciało mi się wchodzić, ale miałam cel, więc przedzieram się przez tą dżunglę. I.......jest, siedzi sobie taki skromny, uśmiechnięty w swoim uroczym kapeluszu przy kawie - TOMASZ STAŃKO. Był przez godzinę w Bookareszcie. Dookoła glamour'owy syf, a tu raj. Jestem przeszczęśliwa, mam dedykację w książce. Otwierałam ją tego wieczoru wiele razy i wpatrywałam się w podpis. Oczywiście wcale nie widać, że to Stańko i oczywiście nikt komu o tym mówiłam nie podzielił mojego entuzjazmu:)



P.S Czy powinnam była wstawić jego kawałek ? Następnym razem, kiedy napiszę o seksualności kobiet.
P.S 2
Nikt oprócz Szymona.

wtorek, 26 października 2010

wtorek, 19 października 2010

Lepsza kurwa niż depresja

"...Ty jakąś depresję chyba masz..." - napisał mi wczoraj Fetysz. No i jak przeczytałam to zdanie, pomyślałam od razu - no może trochę. I zaraz po tym - co? ja mam mieć depresję? z takiego powodu? W ŻYCIU!
Z gównianego powodu. Bo są sprawy, których ruszać nie należy. Podobnie jak nie należy oglądać się za siebie. Patrz przed siebie, nigdy za - ktoś mi tak kiedyś powiedział. Był starszy, pewnie mądrzejszy i niewątpliwie miał rację. Pozostaw w głowie jedynie dobre wspomnienia i ewentualnie wyciągnij naukę na przyszłość. Reszta na stos i do piekła.
Ale człowiek przesadnie emocjonalny (czyt. ja) zawsze ma z tym kłopot. Bo rozmyśla i wspomina i znów rozmyśla i wyobraża sobie i tak się w tym syfie utapla, że w końcu trafia go tzw."kurwa". I etap kurwy jest już dobry, bo to ten moment, kiedy się ogarniasz i jak gdyby nigdy nic idziesz dalej. Ale zanim dotrzesz do tego momentu, poćwiartujesz sobie serce i wypalisz duszę.
Umówiłam się na 10.00 w Bro na kawę z moją......hmmm, chyba mogę napisać przyjaciółką. Tak, Natalia jest mi bardzo bliska. Wyczuła skubana, że coś nie tak i napisała...."może jutro jakieś spotkanie S.O.S-owe przy kawie?". Zgodziłam się, ale już wiem, że i tak nic Jej nie powiem. Przepraszam Natka:)
Nie powiem bo:
a) nie umiem
b) chyba nie ma po co
Nigdy nic nie mówię. Mniej wiedzą-lepiej śpią. Rodzina moja twierdzi, że jestem najbardziej skrytym człowiekiem na świecie.
Skrytym i w dodatku nie bardzo przystosowanym społecznie. Uciekam od wszystkiego co "w grupie", "w zespole", "w drużynie". Dlatego mam pewne trudności związane z pracą i innymi częściami życia chyba też, np. z seksem grupowym:)

Nienawidziłam w dzieciństwie koloni. Tam wszystko było w grupie. Tortura psychiczna na najwyższym poziomie. Poranna gimnastyka - zawsze ziąb, pełno bachorów i idiotyczne ćwiczenia. Wieczorem wspólne ogniska i piosenka której nie zapomnę nigdy...." Bo cała kolonia to jedna drużyna, starszy czy młodszy , chłopak czy dziewczynaaaaaa lalalalalala......". Rzadko używam tego słowa, ale jeżeli chodzi o kolonie i grupę to napiszę, że NIENAWIDZĘ.
Byłam najmniejsza, chuda, blada. Taki trochę niedorozwój. W kącie modliłam się, żeby koszmar się skończył. Kolonia to moje najgorsze wspomnienie.
Kończyć muszę, bo nie zdążę na tę kawę co się na nią umówiłam, a na mokrych włosach turban wielki mam, który czuję, że mi zaraz na pysk spadnie, bo się ruszam przy pisaniu przesadnie. Nawet rymy się same układają, heh. Aaaaaaaaaaa....no i spadł.

Fetysz - dziękuję Tobie za wczorajszy komentarz, bo dzięki temu w zabójczym tempie przeszłam do stanu "kurwy". Jest uśmiech na twarzy. Zbieram się zatem do wyjścia i wejścia w nowy dzień. Idę się skurwić na maksa:)

poniedziałek, 18 października 2010

Kochali się w niej......

Nie mogąc wiele zmienić, nie mogąc się oddalić, uznała, że należy po prostu chwilowo przetrwać. Zresztą czy to pierwszy raz? Przeczekiwanie rzeczy niemiłych, nerwowych czy zwyczajnie nudnych było jej świetnie znane. Podobnie jak przeczekiwanie gorszych okresów finansowych. Przeczekiwaniu zawsze towarzyszyła wybitna aktywność znajomych i ich życiowych utrapień, którymi nader szczodrze bywała obdarowywana. Właściwie miało to sens, ponieważ jako osobę biorącą udział w ich życiu jedynie pośrednio, cechował ją rzetelny obiektywizm. Można właściwie uznać, że okresowo nie miała własnego życia. I dobrze. Własne bywało nie do zniesienia. Momentami. Tak niby niepozornie, ale zawsze cienkie ostrze wbijało się dokładnie w sam środek serca. Na twarzy absolutnie nic, nawet najmniejszego grymasu, choć ból przepotworny. Brawo dla pani!!!. Oskarowa rola. Już rozwijamy czerwony dywan po którym przebiega w swoich ulubionych szpilkach.
- Bravo Bella!!!!!
Kilka głębszych oddechów i kubek kawy. Kawa pomaga. A właściwie nie kawa, tylko kawiarnia w samotności. Samotność w kawiarni i bazgranie na serwetkach. W dzisiejszych kawiarniach nie ma serwetek. Co prawda dostajesz jedną w zestawie z zamówioną kawą, ale tą wytrzesz usta, więc nic już na niej nie napiszesz. Brak serwetek do pisania to też ból.
- Kup sobie notes.
Pani literatka ma kieszenie pełne karteczek, w torebcerozjebce to samo.
Literatka ładnie się kojarzy - z kulturą i wódką. Wolała starszych, potem jej się wydawało, że młodszych. Nie....młodszych tylko bardzo lubi, fajnie się z nimi spędza czas. Stare fotele są lepsze, drewniane okna są lepsze, tęsknota jest lepsza niż jej brak, łobuz bez grosza przy duszy i Martini z wódką koniecznie.

Na nagrobku napis:
"Kochali się w niej sami przystojni, inteligentni i wybitnie utalentowani mężczyźni".

czwartek, 14 października 2010

........................................................

- Bo jestem kretynem?
- W miłości nie ma kretynów.

Masz rację, nie wiem i dzięki bardzo!


piątek, 1 października 2010

Rozmowy Kuchenne

- Zauważyłem, że popadam w pracoholizm.
- Z czego wnioskujesz?
- W tygodniu zupełnie zablokował mi się popęd seksualny.
- Dziś jest piątek.
- No i właśnie się odblokował.
- :)


- Co byś zrobił, gdyby się jutro rano okazało, że wygrałeś w totka i jesteśmy bardzo, bardzo bogaci?
- Nic, poszedłbym z Tobą na kawę:)


- Właściwie oglądamy tylko trzy programy telewizyjne.
- No...yyy "Usta, Usta", "Wojewódzkiego" i "Czas Honoru".
- To po co nam ten telewizor?
odpowiedź chórem
- Dla bachorów!!!:))))

P.S
Pozdrawiamy serdecznie najkochańsze bachory na świecie, jakie tylko można sobie wyobrazić:)



poniedziałek, 27 września 2010

Śpiewająco w nowy tydzień

Jeszcze w sobotę wieczorem był tu krótki wpis, który nie wiadomo dlaczego zupełnie się rozjechał. Jakaś pikseloza się zrobiła. Chociaż piosenkę sobie wstawię tę samą. Cieszę się, bo za 5 minut spotkam się ze swoja przyjaciółką, której nie widziałam przesadnie długo. Mam zamiar Ją serdecznie wyściskać:)



Ale słuchając tego, przypomniało mi się to.



A po wysłuchaniu obu przypomniała mi się ta piosenka:)



Rozważam opcję obcięcia włosów.
Dobrego dnia.

czwartek, 16 września 2010

Oświadczenie

Ponieważ rozpętała się jakaś burza i ciągle słyszę, że....Ty zakochana? Niemożliwe!......Przecież ty się nie zakochujesz.....Ty mówisz, że też byś się zakochała? Itd, itd, itd. Ale krótko. Chciałabym złożyć oświadczenie.

Męczę się.

Nie, to oczywiście żart. Oświadczenie brzmi tak:

Uroczyście oświadczam, że jestem nieustająco zakochana mniej więcej od 1993 roku i mam nadzieję, że nic w tej dziedzinie się nie zmieni. Kocham i kocham i kocham i wcale a wcale mi nie mija. Kocham się również w piosenkach, miejscach i postaciach filmowych ( nie mylić z aktorami, choć w jednym też się kocham). Kocham się również potajemnie. Jestem prawdopodobnie najbardziej kochliwą osobą na świecie.

LOVE.

poniedziałek, 6 września 2010

Wenecja

Koniec lata. Nie krzyczeć, nie płakać, lato się kończy. Przyznam, że tego lamentu, podobnie jak lamentu z powodu nie posiadania partnera/partnerki również nie rozumiem. Wystarczy zaopatrzyć się w kozaki, płaszcz, muzykę, książki, bilety do kina, dobrych przyjaciół i z całą pewnością uda nam się przetrwać i jesień i zimę. Gorzej jest dalej. Nie cierpię przejścia z zimy w wiosnę. Mam wspaniałego kolegę (Gyro, przesyłam całusy), który podobnie jak ja nie znosi tego okresu. Kiedyś napisał mi nawet tak "....Wiesz mam to samo. Nazwałem tę część roku oficjalnie jebanym przejściem....." A zatem głowy do góry, uśmiechy na twarz, bo przed nami jesień - piękna pora roku proszę Państwa. Wychodźmy z domów na spacery, zwłaszcza w weekendy i zwłaszcza o poranku. To pomaga nawet na kaca, gdyby ktoś w piątkowy lub sobotni wieczór wlał w siebie zbyt dużo cudownego alkoholu. Taki spacer pomaga na wszystko. A jebane przejście dopiero za pół roku, więc nie ma się czym martwić. Wiosną czuję się nerwowo, jesienią nader spokojnie. Bukiety naostrzonych ołówków, zapach kredek, zeszytów i nowiutkiej taśmy klejącej. Dzieci w odpowiednich instytucjach - wszystko wraca do cudownego porządku. Nawet kawa smakuje lepiej, a o zmroku spotkania towarzyskie robią się jakoś barwniejsze. Kuchnia zaprasza.
Miałam w sobotę pójść z kolega na wystawę. Nie poszłam, ponieważ moja rodzina wymyśliła sobie, że będzie świętować hucznie moje imieniny. I świętowali....przy kolacji i niepoliczalnej liczbie butelek wina. Wrzeszczeli jeden, przez drugiego, zatruli mi kuchnię ćmikami, ale było wesoło. Jak to mówi Ciotka Bacha - Izunia, to dla historii życia. I rację ma, bo co będziemy wspominać na starość?
Moja matka upiła się pierwsza i opowiadała, że homoseksualizm jest ok i nie ma nic przeciwko, ale Żydów nie cierpi. Nata pyta:

N: Babciu a dlaczego?
B: bo Żyd Cię zawsze oszuka
N: A Jezus był Żydem
B: no właśnie

Poplułam się winem ze śmiechu i pytam:
- to Ty mamo też nie wierzysz w gadającego węża w raju, który rzekomo namawiał do zeżarcia świętego jabłka?
- e tam , dziecko, lepiej zeżryjmy te dwie ostatnie tortille
- zgoda:)

Po chwili mówi do Jakuba:
- a ty malutki nie powinieneś iść już spać?
- babciu, na imprezie się nie śpi
- tego też ciebie nauczył wujek Fetysz?
- tego akurat rodzice
Moja matka patrząc na mnie:
- dziecko, bój się Boga
- mamo, jak mam się bać, przecież to ustaliłyśmy już wcześniej
- no tak

I przy tak uroczych rozważaniach spędziliśmy pół nocy. Wystawy było mi trochę żal, ale myślę, że mój kolega ze mną czy bez bawił się równie wyśmienicie.
Jesień, jesień, a może tak do lasu.....np. na grzyby, a jak nie na grzyby, to po prostu do lasu. Kawa w termos, kanapki w koszyku i mech. Czy są chętni?
Ogłaszam, że organizuję wycieczkę do lasu. Serdecznie zapraszam.

P.S
I rozpoczynają się "Niewiarygodnie tanie czwartki" w Kinie Muza. W nadchodzący wybieram się na ten film.
Wszystkiego dobrego życzę.
Miłego dnia:)

piątek, 3 września 2010

Slave To LOVE:)

Z okazji dzisiejszego dnia, który bardzo lubię......

piątek, 27 sierpnia 2010

Love Lost

Miałam coś napisać, ale chyba dziś tego nie zrobię, bo dziś wydaje się to zbyt durne. Durne jak cały ten blog, który przeczytałam w całości, notka po notce wstecz. Prawdopodobnie nie należy tego robić.
Prawdopodobnie.
Jak i wielu innych rzeczy, które charakteryzuje jedynie durność.
Dziś piosenka, bo piosenki mam głowie.
Od kilku dni ta jedna, od dzisiejszego poranka ten clip.
Tak mnie wzrusza, że kiedy oglądam chce mi się płakać.
Za każdym razem.

poniedziałek, 23 sierpnia 2010

Zasada trzech P

I proszę. Wiem już skąd biorą się nieszczęśliwe związki lub po prostu przestają istnieć. Właśnie wróciłam z uroczych wakacji na których spędziłam trochę czasu wśród czterdziestoletnich kobiet, które to niewiasty jakiś czas temu otrzymały status rozwódek. Rozwiedzione, smutne i z dziećmi. Panowie owszem płacą alimenty, ale co po tych pieniądzach kiedy faceta nie ma. Siedzimy sobie wieczorem w fantastycznych okolicznościach przyrody, niebo pełne gwiazd, zatoka która jest jakieś 5 metrów od nas miło szumi, dzieci śpią, drinki w łapkach. Patrzę na nie i pytam:
- dziewczyny a spotykacie się czasem z kimś, umawiacie się na randki, cokolwiek?
- nieee
- dlaczego, przecież to najfajniejsze?
- e tam, nie ma z kim.
- a z kim byście chciały, jacy faceci wam się podobają? (tu pojawia się błysk w moim oku, bo już czuję, że fajnie pogadamy i najprawdopodobniej umrę ze śmiechu)
- no nie wiem
- a ty? (pytam drugą)
- Iza, daj mi spokój z facetami, ja nie wiem
- jak to nie wiecie, każdy wie. Jak jesteś głodna i idziesz do restauracji, to wiesz co lubisz i to zamawiasz. Nie chodzi mi o to, że mężczyzna jest jak ulubione danie, ale pewna analogia w wyborze jest. Zatem jaki???
cisza
- dziewczyny! no jaki?
- ........no żeby był dobry.
- DOBRY????????????? tylko tyle? ma być dobry i nic poza tym?
- no tak, to jest najważniejsze
- jeżeli to jedyne kryterium, to gratuluję. Spędzić całe życie z kimś, kto jest po prostu dobry to chyba nienajlepszy wybór. Jeżeli miałabym się tym kierować, byłabym w związku na przykład z moim sąsiadem, bo to bardzo dobry chłopak, albo z panem, który robi mi kawę w kawiarni, też mu dobrze z oczu patrzy. Dziewczyny, czy wyście oszalały? A może tak powinien być przystojny i mieć pięknego penisa. Chcecie się kłaść co wieczór do łóżka z dobrym człowiekiem? Nie wytrzymacie tego, nigdy! Oczywiście, na pierwszym miejscu jest inteligencja, ale o tym nie mówmy, to oczywiste, więc nie traktujemy tego jako kryterium. Mega przystojny i pociągający, wszak czeka was kilkadziesiąt lat wspólnego seksu i nie uda się tego pominąć. Statystycznie kilka razy w tygodniu będziecie "twarzą w twarz" z jego penisem. Musi być piękny i imponujący. Zatem stwierdzenie, że ma być dobry niewątpliwie prowadzi już na starcie do klęski. Czy ja sprowadzam ideę związku tylko do seksu? Nie. Ale nie da się udawać, że go nie ma. Zawsze twierdziłam i twierdzę nadal, że to podstawa w relacjach damsko-męskich, a kto tego nie wie, długo będzie błądził. Jest dobry seks - jest dobry związek, nie ma seksu - jest dupa, a właściwie jej brak.
Pamiętajcie - zasada trzech P: Przystojny z Pięknym Penisem
cisza
Obie z wielkimi oczami i wypiekami na twarzy patrzą na mnie.
- i jeszcze coś wam powiem, ale to nie będzie miłe
- dobra mów, dzieci nie ma
- nie chodzi o coś brzydkiego, czego dzieci nie mogłyby usłyszeć, chodzi o to, że kierując się tą zasadą ja męża mam a wy nie.

Widziałam, że były smutne, ale mam nadzieję, że każda z nich przemyśli sprawę i być może coś się wreszcie w ich życiu dobrego wydarzy.
Może mnie tak bardzo na tej dobroci nie zależy, bo sama nie jestem boginią dobra i słodkiego uśmiechu. Prawdopodobnie mieszczę się w społecznych kryteriach, choć pewnie nie w każdej dziedzinie. Niestety ludzie się nie zmieniają, wiem to na pewno. Jedynie w zależności od sytuacji jesteśmy czasem lepsi, czasem gorsi, ale to żadna zmiana. Człowiek się nie zmienia. I jak napisałam ostatnio swojemu przyjacielowi..."trudno, trzeba się pogodzić z tym, że jest się takim jakim się jest".

P.S niestety w trakcie tej rozmowy nie umarłam ze śmiechu jak sądziłam wcześniej.

wtorek, 10 sierpnia 2010

mk

Zdrada.
Od dzieciństwa mówią nam, że zdrada jest czymś najgorszym i najobrzydliwszym na świecie.
A cóż to jest zdrada?
Czy nie oznacza ona czasami opuszczenia szeregu, aby pójść samotnie w nieznane?

Zdradzając X, dla którego zdradziliśmy Y, nie wracamy wcale znów do X.
Pierwsza zdrada jest nie do naprawienia. Wywołuje reakcję łańcuchową kolejnych zdrad, z których każda następna oddala nas coraz bardziej i dalej od miejsca początkowej zdrady.

poniedziałek, 2 sierpnia 2010

I love you... but I love me more.

Być w związku. Być dziewczyną, narzeczoną, żoną. Mieć pierścionek zaręczynowy na palcu lub jeszcze lepiej obrączkę. Te słowa wypowiadane są przez kobiety z takim namaszczeniem, jakby od tego zależały losy świata. A czy zależą?....Nie. Dlaczego wszystkie kobiety mówią o tym, czego ja nie rozumiem? Ach tak, zapomniałam, przecież ja już jestem mężatką. Ale jak do tego doszło, pisałam jakiś czas temu, więc powtarzać się nie będę. Gdyby wtedy się to nie stało, nie stałoby się prawdopodobnie nigdy i gdybym teraz została porzucona (choć trudno mi to sobie wyobrazić), nie szukałabym nikogo. No bo po co?
Tak, przyznaję się - uwielbiam własne towarzystwo.
Tak - nigdy mnie ono nie nudzi.
Tak - gdy jestem sama ze sobą nigdy nie czuje się zaniedbywana.
Tak - nigdy maniakalnie nie potrzebuję towarzystwa drugiej osoby.
Tak - inni prędzej czy później zaczynają mnie męczyć.
Tak - seks można sobie zawsze zorganizować.
Z seksem bez miłości miałabym jednak pewien problem. Absolutnie nie wiem co zrobić/powiedzieć zaraz "po". Mój znajomy napisał mi dziś -"...najlepiej się umyć...". Popłakałam się ze śmiechu kiedy to przeczytałam. Ale.....co powiedzieć? Gdybym chociaż paliła mogłabym po prostu zapalić w milczeniu papierosa i bezceremonialnie wyjść. A tak? Szukasz bielizny i modlisz się, żeby natychmiast znaleźć się w swoim domu. Syndrom uciekających gaci - tak to nazywam. I nigdy nie dawać swojego telefonu.
Nie cierpię również kurczowego trzymania się za łapki, obściskiwania na każdym kroku, a już największą makabrą jest dla mnie tekst kiedy ona ( zawsze mówi to kobieta) w towarzystwie wypala nagle - "......kochanie, dlaczego nie usiadłeś obok mnie.....?". Przepraszam, muszę to napisać....KURWA JASNA, NIENAWIDZĘ TEGO!!!!!!!!!! Jak sól na otwartą ranę, jak sztylet prosto w serce. I niestety on wtedy potulnie się przesiada, a za parę lat ma kogo? Kochankę.
Drogie Panie, jestem pewna, że te do których piszę wiedzą, że to do nich. Piszę również do wszystkich innych dziewczyn na świecie i do niektórych mężczyzn też, którzy czasem zachowują się jak te babki. Błagam Was, jeżeli wasi partnerzy nie są tacy jak byście chcieli, jeżeli zwalają na Was całe nieszczęście świata, zatruwają Wam życie, a Wy z jakąś niezrozumiałą dla mnie maniakalną wiarą tłumaczycie te wszystkie zachowania w nadziei, że będzie lepiej - opamiętajcie się. Jeżeli teraz nie jest najlepiej, to potem będzie coraz gorzej. I jeśli jest jeszcze czas - uciekajcie. Świat jest pełen fajnych ludzi, nie musicie się kurczowo trzymać tego co macie teraz. Decydujcie, wybierajcie, poczujcie radość i satysfakcję. Nie szukajcie męża, żony, szukajcie partnera, który bez żadnego powodu spędzi z Wami życie, a ono różnie się czasem układa.
Marzę o tym, aby choć jedna osoba tkwiąca w takim syfie powiedziała - ..." w dupie mam status dziewczyny, narzeczonej, rozwódki, żony - chcę być szczęśliwa/wy!!!".
I love you... but I love me more.

Napiszę wkrótce ciąg dalszy, ale teraz mi się nie chce. Nie mam dzieci do czwartku i muszę się nacieszyć:)

P.S
I zazdrość - najgorzej.

piątek, 23 lipca 2010

Szatan

Wywiozłam dzieci, straciłam głowę, oszataniałam i napieprzam z głośników na cały dom. Chora noga od tańca przestała boleć......w nosie mam panów ortopedów poznańskich, bo mi nie pomogli, a sama sobie owszem.

Jeżeli ktoś ma chorą nogę, niech nie biega po wypasionych klinikach ortopedycznych, w których się zostawia miliony. Należy włączyć to co poniżej, tańczyć, skakać, szaleć i wtedy się zdrowieje. VOILA!




Jest taki typ człowieka, który jak się chce umówić na erotyczne spotkanie wysyła sms z opcją "wyślij do wielu"......i statystycznie zawsze jakaś/jakiś odpowie.
Szalenie mnie bawi takie rozwiązanie:)

środa, 21 lipca 2010

Genius

Jakub: mamo, a ten Pan co był prawie w twoim wieku gra teraz z aniołami?
Ja: jaki Pan, z jakimi aniołami?
Jakub: no ten co umarł w 1849, ten co miał 39 lat.
Ja: yyyyyyyy.....
Jakub: wiem mamo, Chopin! To co, on teraz gra w niebie?
Ja (kompletnie ogłupiała):....no tak synku, chyba tak.


......skubany, ma łeb.

wtorek, 20 lipca 2010

MPR

Miłosne Pogotowie Ratunkowe to ja. Zawsze na posterunku dobrą radą służy i nie ma pojęcia skąd te rady bierze. Nie krytykuje (no może czasami), nie gani ale słucha. Sama ciekawa, ile jeszcze w swojej głowie zmieści miłosnych dziwnych treści. Prawdopodobnie tajemnica tkwi w równowadze, tyle ile dostanie, tyle sama odda. I o tę równowagę należy bardzo dbać. Więc jeśli któregoś dnia będę miała dość, przykleję sobie na czole kartkę z napisem ZAMKNIĘTE. Póki co zapraszam do Poradni Miłosnego Zdrowia Psychicznego. Muszę sobie jedynie znaleźć jak każdy rasowy psycholog własnego psychoterapeutę u którego to ja będę leżeć na kanapie. Podobno tak być powinno.

Czas kanikuły to czas rozjazdów, zawsze kogoś brakuje. Jedni tu inni tam, a niektórzy być może nigdy już nie wrócą. No cóż, nikt nie obiecywał, że będzie inaczej. Ja sobie stoję tu nadal i stać będę. Wiem, że wszystko wokół się zmienia i że nic nie jest stałe i pewne. Lubię zmienność pór roku, nigdy nie żal mi tej która mija i zawsze cieszę się na następną. Już nie mogę doczekać się jesieni, to jednak moja ulubiona pora roku. Jesienne spacery zwłaszcza w niedzielne poranki i ten chłód na twarzy....mmm cudowność.

Ktoś powiedział mi dziś, że cudownie poprawiam nawet najgorszy nastrój - to niewątpliwie najlepszy komplement jaki dostałam.

poniedziałek, 28 czerwca 2010

Nawet jeśli

Nawet jeśli nie jesteśmy samotnymi ludźmi, pozostaje w nas na zawsze ten kawałek nigdy przez nikogo niepoznany. Ten kawałek duszy utkany z dziecięcych wspomnień, najdelikatniejsza nić bytu i niebytu. Najtrwalsza jednocześnie, ta która nierozerwana pozostaje do samego końca. Rozmazany trochę obraz. Znasz tę melodię, gdzieś już ją słyszałeś. Szukając w pamięci zawsze ją odnajdujesz. Kto choćby raz nie fruwał wysoko w swoim śnie. Kto choć raz nie chciał w snach uciekać nie mogąc ruszyć się z miejsca.

- Kiedy mówiłaś, że to niemożliwe, miałaś na myśli nigdy, czy że wtedy?
- Wtedy nie mogłam odpowiedzieć inaczej.

sobota, 26 czerwca 2010

Jeśli szukasz swojej połówki
to pamiętaj, że nie ma mężczyzn
zbyt inteligentnych,
ani zbyt bogatych,
są jedynie zbyt żonaci.

wtorek, 22 czerwca 2010

Poprzeczka

Jakiś czas temu, kiedy w moje życie osobiste wkroczyły pewne zawirowania i na jakiś czas straciłam orientację, powiedziałam do mojej przyjaciółki tak -".....wiesz Magda, jeżeli chodzi o mężczyzn być może mój błąd polega na tym, że postawiłam poprzeczkę tak wysoko, że.....że (tu rozkładam ręce i rozglądam się po pokoju).....że sama już jej nie widzę!!!". Magda kulała się po podłodze ze śmiechu, ja najpierw poryczałam się z rozpaczy, a potem razem z Nią leżałam na podłodze i płakałam ze śmiechu. Podobno opowiedziała tę historię w Sądzie gdzie pracuje (efekt był taki sam) i podobno zdanie to poszło dalej w świat powodując, że za każdym razem ktoś roni łzę albo się śmieje.......na podłodze oczywiście.

poniedziałek, 21 czerwca 2010

Nie mogła wbić łopaty w zbitą, suchą ziemię. Próbowała, wytężając wszystkie swoje siły i powtarzając sobie w duchu, że w końcu się uda. Ramiona bolały, a narzędzie trzymane w dłoniach odskakiwało przy każdym uderzeniu. Nie jadła, nie piła, nie spała, postanowiła, że zasadzi w końcu to cholerne drzewo. Zawsze marzyła o drzewie, prawdziwym, ogromnym drzewie. Wyobrażała sobie jego rozłożyste konary pełne pięknych liści. Wspomnienie z dzieciństwa. Leżąc pod drzewem wpatrywałą się w migoczące między liśćmi słońce. Cudowna iluminacja, bajkowy świat wymyślony w dziewczęcej głowie powracał coraz częściej. Cieszył ją i dobijał zarazem, udawadniając, że choć dorosła, zupełnie dorosłą nie jest. Myślała, o tym, że być może jest ktoś jeszcze, kto oddałby wiele, by znów leżąc pod drzewem mrużyć oczy w słońcu i widzieć to, czego inni nie zobaczą. A może chodzi o to, aby zawsze pod drzewem być samemu, bo inaczej czar nie działa? Zapach kwiatu lipy i zapach jaśminu. Zapach koszonej trawy koniecznie. Straciła poczucie czasu.

piątek, 18 czerwca 2010

Typuj swój typ, może wygrasz.

Znałam kiedyś dziewczynę, która pracowała w pewnej firmie farmaceutycznej, studiowała kosmetologię i prowadziła gabinet kosmetyczny w swoim mieszkaniu, które znajdowało się w niedalekim sąsiedztwie mojego. Poznałam ją przez moją sąsiadkę (Aniu serdecznie pozdrawiam) i właśnie z Nią lub z całą zgrają znajomych i koleżanek wpadałyśmy na wspaniałe zabiegi kosmetyczne. Prawdę mówiąc były to bardziej huczne spotkania towarzyskie z pysznymi przekąskami, niezliczoną ilością gatunków alkoholi a fotel kosmetyczny i któraś z nas na nim stanowił jedynie scenografię. Na prawdziwe zabiegi przychodziłyśmy osobno. Nie.....zapomniałam, kiedy przychodziłyśmy w większej grupie wszystkie po wizycie miałyśmy obłędne paznokcie. Tak, Kaśka zawsze coś tam z nami robiła jednak. Miała cudowny sposób na depilację, która do przyjemnych nie należy. Przy świecach i muzyce regularnie dolewała wina sobie i ofierze, co powodowało, że sama nie miała stresu, a biedaczka poddana torturom absolutnie nie odczuwała bólu i tym samym nie kopała Kaśki. Kacha mieszkała sama, od czasu do czasu pojawiał się jakiś facet, ale ona ciągle kiwała głową i mówiła, że to nie to. Kiedyś zapytałyśmy ją o facetów i co się okazało. Kilka lat temu była szalenie zakochana w mężczyźnie, który wydawałoby się również odwzajemniał to uczucie. Byli ze sobą kilka lat i plany na przyszłość brzmiały poważnie. Zbliżało się wesele jakiegoś jego kolegi, na które mieli razem pojechać nie pamiętam już do jakiego miasta. Księciunio jednak oświadczył na dwa dni przed, że ma jakiś pilny wyjazd służbowy, że bardzo przeprasza, ale nie pojadą. Kaśka trochę zdziwiona, ale pomyślała, że i tak się zdarza. Miała jednak złe przeczucia i coś jej w tym wszystkim nie pasowało. Wydzwaniała, księciunio nie odbierał telefonu. Z niewyjaśnionych dla siebie powodów zrobiła coś kompletnie nienormalnego. Zabrała swojego psa, wsiadła w samochód i pojechała na ślub. Myślała o tym, że może przyłapie go z inną. Kupiła kwiaty, znalazła kościół i czeka. Ceremonia się rozpoczęłą, a Ona stoi przed kościołem i myśli -.....Boże jaka jestem głupia, jak mogłam tak pomyśleć, to absurd. I kiedy miała wsiadać do samochodu nagle widzi swojego ukochanego z nową oblubienicą w uściskach, jak zmierza do kościoła z wielkim bananem na gębie. Podobno omal nie zemdlała na kościelnym placu, a księciunio jak gdyby nigdy nic ominął ją rzucając zdawkowe "cześć". Nie wie, jak dojechała do Poznania, to cud, że nie rąbnęła w jakieś drzewo. Niestety miłość jej nie przeszła, myślała o nim miesiącami. Mieli mnóstwo wspólnych znajomych, więc wiedziała na bieżąco co u niego. On się ożenił z nowa panią i spłodził bobasa. Powiedziała mi, że najgorszą rzeczą jaką zrobiła to fakt, że kiedyś podjechała pod jego dom i rozryczała się jak dziecko na widok śpioszków suszących się na balkonie. Martwiłam się, że nadzieja nigdy nie nadejdzie......do czasu kiedy byłam u Niej po raz ostatni. Wychodziłam od niej dość późno, a Ona pyta się w co ma się ubrać, bo jedzie do szpitala do jakiegoś lekarza na spotkanie. Ja na to -...to Ty tak późno leki opychasz? Zobaczyłam ten wyraz twarzy i wiedziałam co jest na rzeczy. Pytam kto to, jaki, ile lat, jak wygląda? Nigdy Iza go tobie nie pokażę, bo umrzesz, ze śmiechu. Ja patrzę, a w oczach mam dwa znaki zapytania. Kaśka na to - tak, tak jak pomyślałaś sobie, jest mały, łysy, grubszy i.......z wąsem!!! Ale jak przy mnie jest i zaczyna mówić to mam miękkie kolana. I pojechała.
Już jej więcej nie widziałam. Dowiedziałam się po dwóch miesiącach, że zamknęła gabinet, wynajęła swoje mieszkanie i przeniosła się do lekarza. O księciuniu nareszcie zapomniała. Nie widziałam jej już prawie dwa lata, ale wierzę, że jej życie nareszcie ocieka miłością.
Podobno każdy ma swój typ w wyborze partnera, swoje preferencje, tylko jakoś dziwnie mijają się one z tym, kto leży obok nas w łóżku. Czasami wydaje się, że ktoś jest olśniewający do czasu kiedy nie otworzy ust i odwrotnie, niby nic, a kiedy się jest w towarzystwie tej osoby zwyczajnie "miękną nam kolana". Więc do niczego to nasze typowanie, nigdy nie wiadomo kiedy trafi nas strzała amora. To nieprzewidywalne i nieuniknione jednocześnie. To cudowne.
Nie zadziwi mnie już w tej dziedzinie nic, ludzie łączą się według klucza, który nie istnieje. Każdy związek jest możliwy, absolutnie każdy, jestem tego pewna. Nawet te o których 99 osób na 100 powie, że to się nie uda. Jeżeli obie strony chcą mogą WSZYSTKO.

Przypomniało mi się dzisiaj podczas prasowania pewnej koszuli, że uwielbiam mężczyzn w białych koszulach. Tak, mam to od.....zawsze chyba. Chodzi o ten moment kiedy koszula jest już ubrana, ale jeszcze nie zapięta, lub już jest rozpięta, bo za chwilę wcale jej nie będzie.

Truskawki na śniadanie, na drugie śniadanie, na każdy posiłek. Truskawki sote ( nie mam pojęcia jak się to pisze), truskawki z cukrem, truskawki w białych miseczkach z białą śmietaną. Truskawki z Gyrosem. Naleśniki z truskawkami, sernik z truskawkami i koktajl truskawkowy. Jak tak dalej pójdzie obudzę się jutro z ogonkiem.

Dobrego wieczoru.

środa, 16 czerwca 2010

Wyszoruj sobie duszę, jak nie potrafisz to może ktoś cię wybawi

Uwielbiam sprzątanie, zwłaszcza kiedy nikogo nie ma w domu. Sprzątanie z całą rodzinną ekipą jest trudniejsze, bo nie dość, że trzeba przestawiać meble i przedmioty, to wraz z nimi ludzi. Uwielbiam je zwłaszcza kiedy odbywa się rano, wszyscy wysłani do odpowiednich instytucji, wtedy kawa, zakasane rękawy i....szaleństwo. Dostaję absolutnego przypływu boskiej energii i zapierdalam po mieszkaniu jak perszing. W szczególności upodobałam sobie podłe mycie powierzchni podłogowych i kiedy widzę jak z każdym pociągnięciem mopa robi się idealnie czysta, dostaję mózgowego olśnienia. Mop w wodę, wyciskanie i cztery zamaszyste pociągnięcia. Natychmiastowa analiza ostatnich wydarzeń przyspiesza z prędkością światła. No tak, trzeba było najpierw myć podłogę zanim powiedziałam to i tamto. Błąd. Trudno, następnym razem trzeba bardziej się mieć na baczności. Lub inny błąd - dlaczego kretynko nie powiedziałaś tego wtedy. Trudno, następnym razem powiem więcej, żeby nie było wątpliwości i tego idiotycznego kluczenia w ciemności. Mop, wiadro, podłoga - a rodzice i brat? Mop, wiadro, podłoga - przyjaciele...yyy....gdzieś się zapodziali, bo to co nas teraz łączy nawet obok przyjaźni nie stoi. Mop, wiadro, podłoga - i dokończ to co zaczęłaś, bo inaczej będziesz beczeć w poduchę. Jasne, w końcu nie pierwszy raz. Mop, wiadro, podłoga - będziesz tęsknić jak wyjedzie? Kur**, niestety tak.
Im bardziej zatracona w tej znienawidzonej przez kobiety czynności, tym bardziej czuję jak drzemiące w kruchych naczyniach krwionośnych podłość, żal, smutek, zwątpienie wyłażą i rozmazują się na powierzchni pięknych stuletnich desek zamieniając się w sterylną czystość o zapachu boskości.-
ALLELUJA - śpiewają anioły - dusza uratowana.
Dzięki domowym porządkom rozstrzygnęłam dylemat, jaki zapach uwielbiam najbardziej - bzu czy konwalii. Otóż w tym celu udałam się do popularnej w całej Polsce sieci sklepów Rossman i tam wypatrzywszy na półce środek do czyszczenia zdaje się wszystkiego, wybrałam te o wyżej wymienionych zapachach. Odkręciłam zakrętki i wącham. Ponieważ na stojąco było mi nieszczególnie wygodnie z dwiema butlami płynów plus własną torebką więc przykucnęłam, a właściwie przyklęknęłam w narożniku na podłodze. Widzę kątem oka, że ochroniarz krąży wokół mnie. Ale nic, ze spokojem sobie wącham, bo postanowiłam, że ostatecznie zakończę ten wewnętrzny spór. I już wiem, że to BEZapelacyjnie bez!. Zakręcam butelkę podnoszę głowę, chcę wstać, a ten stoi nade mną jak kapo........i przysięgam myślałam, że zaraz rozepnie rozporek.

Dziś wsiadając do tramwaju na schodach pewna pani za mną przydepnęła mi klapka. Ja w środku stoję na jednej nodze jak czapla, a ona przeprasza i chce go podnieś. Niestety jakoś jej nie wyszło i klapek wylądował pod tramwajem na torowisku. Ja dostałam histerycznego napadu śmiechu, ona przerażona, ktoś wrzeszczy żeby motorniczy nie ruszał. Udało się go uratować, za sprawą przesympatycznego starszego pana z teczką i w pięknej różowej koszuli. Ów jegomość w wielkim poświęceniu - poświęcenie bardziej dotyczyło koszuli niż jego samego - odłożywszy teczkę położył się plackiem na chodniku, zanurkował pod tramwaj i tym samym stał się mym dzisiejszym wybawcą. Dobrze, że nie był to tramwaj niskopodłogowy, bo jechałabym wtedy częściowo naga.

piątek, 11 czerwca 2010

Zwłoki......niestety moje.

Właśnie wróciłam do domu i umarłam.....prawdopodobnie mój duch opuścił zagotowane ciało, stoi teraz obok mnie i wydaje mu się, że stuka w klawiaturę.
Pomimo, że to zwłoki postanowiłam, że pójdę i obmyję je zimną wodą zanim mnie pogrzebią (mam nadzieję, że Arczi mnie ładnie ubierze......w razie czego niech dzwoni do Gyro wtedy z pewnością będzie cudownie, telefon na lodówce) lub zanim ktoś to zauważy i rozszarpią mnie głodne psy...tak czy owak lepiej być czystym i choć nie wiem czy można użyć tego zwrotu w stosunku do zwłok – świeżym.
Ludziom od tego upału miesza się w głowach, nawet moim żulom pod bramą, ponieważ pozamiatali cały chodnik przed kamienicą miotłą wypożyczoną ze sklepu o dźwięcznej nazwie „Lewiatan”. W ich przypadku zwrot „ stracić rozum” nabiera zupełnie innego znaczenia.
W tej chwili, w moich stuletnich kamienicznych murach panuje temperatura +29 stopni, ale........co nas nie zabije to nas wzmocni (uwielbiam to powiedzenie), niestety już nie w odniesieniu do mnie, ponieważ umarłam.......niestety.
Izabella – trup.



P.S.
Mam zamiar schłodzić moje zwłoki w Dragonie lub w Kontener Art, nie wiem gdzie mają lepsze lodówki:)
Zgaduj zgadula w której ręce złota kula.

wtorek, 8 czerwca 2010

Nie ma tematu

Pokażcie mi dziewczynę, która na wakacyjne miesiące nie planuje pochłonięcia dwóch opakowań pigułek antykoncepcyjnych bez wymaganej przerwy na miesiączkę, a z premedytacją nie kupię sobie pięknej, kolorowej sukienki, którą oglądam od tygodni w pewnym sklepie, nie rzadko przyklejona do szyby wystawowej. Właśnie. Prawie zapomniałam o tym praktycznym procederze i pewnie bym go ominęła gdyby nie uroczy wieczór spędzony nie dawno w towarzystwie 17 młodych kobiet, pewnej dawki alkoholu i bez żadnego mężczyzny niemal do rana. Właściwie nie niemal, tylko po prostu do rana. Fakt, kiedy Oko Saurona (czyt. Arczi) przyjechał celem zabrania mnie do domu był mocno zaawansowany czwartkowy świt. Ale nie udało się to tak od razu, ponieważ ja i moje jeszcze pozostałe na imprezowym posterunku koleżanki, oświadczyłyśmy z wrodzonym wdziękiem, że do domu jeszcze nie i ku licznym namowom jednej z nich wyruszyliśmy do jej domu, gdzie oczekiwał narzeczony. Oczekiwał na Nią, nie na nas, co łatwo można było zauważyć w pierwszej sekundzie kiedy otworzył nam drzwi. Choć bardzo się starał (a może nie), nie udało się ukryć przebiegającego po twarzy stanu wkurwienia i niewyraźnego przebąkiwania, że dzieci wstaną za dwie godziny, a my chcemy jeszcze wódki. W sumie mu się nie dziwię, ale kto na miłość boską nie ma dzieci?! Ja mam!
No właśnie, ale byłam jedną z niewielu na imprezie , która dzieci miała i to dwoje i to już takie "stare". Przedstawiana głównie jako siostra Mikołaja (Mikołaj - mój 29-letni brat) słyszałam jedno zdanie - ...aaaa to Ty jesteś siostrą Mikołaja?! Nie pytałam dlaczego, wolałam nie rozwijać tematu, ponieważ nie byłam pewna co mogę usłyszeć. No nic.
Tak czy owak, dawno nie byłam na podobnym spotkaniu w towarzystwie tylu bab. Właściwie to chyba nigdy. Fantastycznie...najpierw pokonwersowałam sobie z dziewczynami których imion nie pamiętam przy stole z alkoholami i jedzeniem, a po jakimś czasie kiedy ten pierwszy się skończył opuściłam towarzystwo chwyciwszy swój pusty kieliszek i udałam się do kuchni aby pomóc Pani domu. Za mną ruszyła dość liczna grupa i w ten to sposób impreza częściowo przeniosła się do kuchni. Nie do końca wszystkiego chciało się słuchać, były tzw. tematy kamienie np. porody, choroby, odchudzanie.....potworna nuda. Było też o mężach, byłych mężach, narzeczonych, kochankach, porzuconych żonach i znienawidzonych żonach. Nawet mnie trochę strach obleciał na samą myśl, że mogłabym kiedyś być porzuconą lub znienawidzoną byłą żoną, lub co gorsza jednocześnie porzuconą i znienawidzoną. Ale natychmiast rozwiałam niemądre myśli a upewniłam się, że to zupełnie niemożliwe następnego dnia rano w objęciach ukochanego. I jeszcze.... rozbawiła mnie do łez rozmowa dziewczyn z aparatami na zębach o wykonywaniu pewnej dobrze Państwu znanej czynności umilającej nasze życie erotyczne, a wyobrażany sobie dźwięk w pośpiechu zdejmowanych gumek które jakoby mają zaciskać korygowany zgryz powraca ciągle w myślach.
Lepsze niż pończochy:)
Dobrego dnia życzę.

środa, 26 maja 2010

New Day

Wszystko jest dobrze, zbliża się lato. Nie oglądam się za siebie, cud dnia następnego. Co nieprzyjemne zostało za plecami i nigdy do tego nie wracam. Lubię cieszyć się drobiazgami, maleńkimi sprawami, osiągnęłam w tej dziedzinie mistrzostwo świata. Dzięki temu ryj się uśmiecha i dzięki temu mam wspaniałe zmarszczki. Są ludzie, którzy mają tak wiele i w bonusie skwaszoną minę prawie zawsze. A może to taka prawidłowość, kiedy masz za dużo wszystkiego przestaje Ciebie to cieszyć. Bo kto chciałby mieć Gwiazdkę codziennie? Pierwsza moja myśl brzmiała - bo kto chce pić szampana codziennie? Ale natychmiast pojawiła się odpowiedź - ja:). Musiałam zamienić na Gwiazdkę:). Więc rozdaj to, czego masz nadmiar a pogoda ducha gwarantowana. Skromne życie ze zwykłymi ludźmi sprawia, że czujesz je intensywniej, że jesteś bliżej. A przecież ma się je jedno, więc głupio byłoby przeżyć je tak, jakby go wcale nie było.




P.S
Tydzień, prawie bez alkoholu za mną. Piszę prawię, bo pozwoliłam sobie na lampkę wina dwa razy. Zdrowo się odżywiam i nieustannie mam ochotę na wycieczki.
Ktoś mnie zapytał wczoraj czy jestem szczęśliwa. Niewątpliwie jestem szczęściarą.

sobota, 22 maja 2010

Emil Zátopek

- Mamo wiesz co, ja chyba zostanę sportowcem.
- Co!!!??? Kubek wypadający z rąk roztrzaskuje się o podłogę (niech to szlag trafi, kolejny).
- Jak to? Przecież chciałeś zostać muzykiem.
- Namyśliłem się i wolę być sportowcem.
- Możesz chodzić do szkoły muzycznej, być muzykiem i uprawiać jakiś ulubiony sport, tak wiesz, dodatkowo dla przyjemności.
5 minut później wraca do kuchni.
- Nie. Będę chodził do szkoły sportowej, a dla przyjemności będę grał na gitarze, albo na perkusji albo na pianinie.......a można grać na tym i na tym i na tym?
- No można. A jaką dyscyplinę wybierasz? (w nadziei, że słowo dyscyplina będzie brzmiało mało zachęcająco i zmieni zdanie).
- Boks, golf, albo bieganie.
No tak, boks odpada natychmiast, pozostaje golf i lekkoatletyka. Golf wydaje się ok - elegancki, w miłych okolicznościach przyrody, za dobre pieniądze ( nie mam pojęcia, ale zawsze tak się kojarzy) i wydaje się być mało kontuzyjny. Chyba, że przeciwnik ze złości przypierdoli ci kijem golfowym, lub oberwiesz piłeczką w łeb. Przypadki wpadnięcia pod koła tych śmiesznych samochodzików sunących po nieludzko równo przyciętej trawie nie są znane.
Pozostaje jeszcze bieganie, nic o tym nie wiem. Myśląc o bieganiu wyobrażam sobie ciągłe treningi, wyjazdy, zgrupowania, tona spoconych facetów razem pod prysznicem. Swoją drogą ciekawe czy wśród sportowców jest dużo homoseksualistów? Pewnie jak wszędzie. Jeżeli kiedyś przyprowadzi do domu Ryszarda, cóż będzie począć - pokocham jak syna.
Fakt, że często mieszkałby poza domem działa na plus. Jestem zwolenniczką teorii, że dzieci należy wychować, wykształcić i wypuścić szybko z domu. W świecie nauczą się więcej niż pod naszym skrzydłem.
Nie mniej wolałabym aby został wysportowanym muzykiem niż umuzykalnionym sportowcem. Ale co ja mogę chcieć. Obawiam się, że takiej mocy nie mam. Zawsze zadziwiali mnie rodzice, którzy z chirurgiczną precyzją planują przyszłość swoich dzieci. Zaczynają zazwyczaj od nadania mu wyjątkowego imienia i rozpoczyna się przedstawienie podczas którego w przerwie po dwóch pierwszych aktach mamy np. rozwód rodziców. Miało być wyjątkowo i jest.
Ale wracając do małego sportowca, faktycznie zauważyłam ostatnio, że ciągle biegnie. Biegnie nawet wtedy, kiedy nie musi. Jestem nieodpowiedzialną matką, ponieważ pozwalam mu biec chodnikiem do końca ulicy, aż do kolejnego przejścia dla pieszych. Umowa jest taka, że tam czeka. Ja oczywiście muszę mierzyć czas. Doszłam do takiej wprawy, że nawet nie włączam stopera w telefonie tylko liczę w myślach i to się zawsze zgadza (wcześniej był stoper). A jak się kiedyś nie zatrzyma? Co ja gadam!
W optymistycznym nastroju, myśląc już o tym, że stoję na Okęciu i czekam na mojego syna olimpijczyka, wyprodukowałam dziesiątki przepysznych serowych kluseczek, które przyszły sportowiec zjadł w 5 minut. Jak zjadł, zapytał natychmiast - a teraz na co jestem głodny? Ręce mi opadły. Teściowa ciągle biadoli, że on taki długi i chudy. Jak ma nie być chudy, jak ciągle biegnie. Poza tym zawsze powtarzam, że szczupły oznacza zdrowy.
Poszliśmy również na bardzo długi spacer podczas którego syn mój oczywiście biegł, zmuszając mnie tym samym do bardzo, bardzo szybkiego marszu. Odwiedziliśmy nowy park z nową fontanną, z której woda jeszcze nie tryska i tam właśnie doszło do pewnego incydentu ze mną w roli głównej. Jakub oświadczył, że obiegnie park dookoła, a ja oczywiście liczę czas. Ok, położyłam torbę na ławkę, usiadłam a kiedy mały pędrak wystartował zerwałam się i nie wiem zupełnie dlaczego wrzasnęłam z całych sił, na cały park...............RUN FORREST, RUUUUUN!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Wszystko w parku zamarło, cały Poznań wydawało mi się zamarł na kilka sekund.
Panie chroń mą duszę.

czwartek, 20 maja 2010

Nie dla dzieci

Ludzie to idioci. Zdecydowanie lepiej dać w ryj. Jednej i drugiej stronie rzecz jasna. Czy jest tu gdzieś ekipa sprzątająca?

FUM

środa, 19 maja 2010

XYZ

Yyyyyyyyyyyyyy, czy to koniec?
Ale czego?
Nie wiem.
Koniec może być wybawieniem?
Może.
A może być też początkiem?
Zawsze jest.
To dobrze.
Może niczego nie było?
Możliwe.
Zatem nie można mówić o końcu.
Moglibyśmy sobie to wyobrazić.
Ale co?
Że coś jednak było.
Wtedy wyobrazimy sobie koniec?
Tak, to przecież koniec.

wtorek, 18 maja 2010

Viva la vida nueva

Uroczyście oświadczam, że od dzisiaj, od tego momentu rozpoczynam nowe życie. Nie będę piła, nie będę włóczyła się po nocy, nie będę opychała się niezdrowym jedzeniem, zdrowym zresztą też nie. Pozwalam sobie na lampkę wina do pysznej kolacji, którą zdarza mi się popełnić czasem w tygodniu i na lampkę we wtorki, ponieważ uwielbiam we wtorki oglądać Wojewódzkiego w łóżku z kieliszkiem wina właśnie. Ale cały czas mówimy o jednej lampce. W przypadku spotkań ze znajomymi i przyjaciółmi max do trzech kieliszków. Na zakupy, będę chodziła najedzona i tylko do ładnych sklepów, w ten sposób nacieszę oko i nie przyniosę żadnego świństwa do domu, a jak nie przyniosę, to nie zjem. I będę zabierała na zakupy ładną (trochę babską) Arka torbę, to może też sprawi, że głupio mi będzie zapakować do takiej torby pasztetową lub jakie inne świństwo na przykład. Pff, jakie to proste. Swoją drogą jak się Arni z torbą na mieście pokaże, to babki Go zeżrą. I tak już zżerają, ale z torbą to będzie koniec. Dziwna rzecz, kiedyś nie zwracały tak bardzo uwagi, a ostatnio często się to zdarza. Ciągle słyszę jakiego mam przystojnego męża. Fajna dupa z ryja.
Oznacza to , że Aras jest jak długo dojrzewający ser, lub wytrawne wino, im starszy tym lepszy. Cholera no i proszę, jeszcze nie przeszłam do czynu a już o jedzeniu i piciu gadam. Przestań, przestań, nie myśl. Wyobraź sobie, że jedzenie nie istnieje, że wino nie istnieje, nie ma ich. Ok, wyobraziłam sobie, dobrze, że taka wyobraźnią obdarzona jestem. No tak, chodzi o to, że muszę znaleźć jakąś inna rzecz, która będzie dla mnie absolutną przyjemnością, będzie mnie relaksować i powodować, że życie czasem nieznośne, będzie stawać się całkiem do zniesienia. I na to Arek - zacznij biegać, zobaczysz jaka będziesz uszczęśliwiona. Tylko zacznij wreszcie.
No i podejrzewam, że ma rację. A zatem uroczyście oświadczam również, że w moje życie zawita sport.
Musiałam, to wszystko zrobić publiczne, bo to już chyba ostatnia szansa. Skoro ogłosiłam, to muszę się teraz tego trzymać, bo inaczej będzie mi bardzo wstyd, że nic się nie udało.

Parę dni temu Natasza leży na kanapie, Arek przechodzi obok, patrzy na nią i mówi
- córeczko, jak ja bym chciał, żebyś ty jakiś sport uprawiała, poruszała się trochę
- no przecież uprawiam tato
- jaki???!
- WF
:)

poniedziałek, 10 maja 2010

Dziś w nocy znowu nie mogłam spać. Obudzenie tym razem nastąpiło o 3.20. Wstałam, spoglądam przez okno na ulicę i już z automatu w okno Zibiego, tak przyjacielsko - sąsiedzko, czy aby wszystko w porządku, czy się nie pali lub jakie inne nieszczęście Sąsiada mego nader uroczego się nie czepiło i czy pomocy nijakiej nie potrzebuje. Wszędzie ciemno, u Zibiego światło zapalone. Myślę - no tak, albo pracuje, albo przy barze siedzi. Pierwsza myśl wydała się obłąkańcza, bo ile pracować można i choć Sąsiad mój pracy ma sporo, wiem bo widzę (o ile jestem w domu) Jego prawe ramię, które porusza prawą dłonią, która operuje myszką nieustająco, no ale na pewno nie o 3.20. Postawiłam na bar i słusznie. Pospacerowałam trochę w ciemnościach po mieszkaniu, spacer krótki, bo i mieszkanie nieduże. Lubię ostatnio chodzić po ciemku. Kiedyś się bałam i to bardzo, Oko Saurona musiało chodzić w nocy ze mną do łazienki. Co prawda Oko nie otwierało nawet własnego oka, ale prowadzone za rękę dzielnie ze mną szło na śpiuta. Teraz się nie boję wcale i nawet lubię. To kolejny i niezaprzeczalny dowód na to, że wreszcie jestem tam gdzie być powinnam. Swoją drogą Zibi kiedy się przeprowadzi - a nastąpi to już niebawem - odetchnie z ulgą, że nikt mu wreszcie w okno nie zagląda. A może będzie Jemu tego brakować, kto wie?:).
Mnie Zibiego będzie brakować na pewno. Jestem jak pies - szybko się przywiązuję.
Spędziłam bardzo miłe piątkowe popołudnie w mojej kuchni, w towarzystwie Pana M, który wszedł dzielnie z nogą w gipsie na moje czwarte piętro. Z nogą w gipsie i z butelką wina w dodatku. Myślę, że nie było to jedyne popołudnie jakie przyszło nam spędzić wspólnie, nie ostatnie:). Co prawda nie poszliśmy ani na wernisaż, ani na koncert na który pójść razem mieliśmy ale i tak było bardzo miło. A może właśnie dlatego nie poszliśmy. Z powodu miłej, kuchennej atmosfery.
Właściwie nie wiadomo o czym jest ta notka, wiedziałam w nocy jak się obudziłam, ale zapomniałam. To się zdarza nawet w najlepszych domach. Jak coś jest trochę o niczym lub o nie wiadomo czym to mówi się, że jest "o dupie Maryni". Pomyślałam teraz, że to okropne powiedzenie, przepraszam wszystkie Marynie. No to powiedzmy, że to ja jestem Marynią i dupę też w sumie mam.
"Śpiuta" rymuje się z "fiuta" - tak mi się jakoś bez sensu skojarzyło.
Dobrego wieczoru i nocy życzę Państwu.
Amen.

środa, 5 maja 2010

Tylko nie to!

O nie, o nie, tylko nie ckliwy nastrój! Że tez musiałam dzisiaj trafić na ten kawałek. Gnoje w radio dzisiaj puścili. Chyba mnie na złość. Kurwa! Uprzejmie przepraszam za przekleństwo, ale inaczej dziś się nie da. Zbierz się dziewczyno, bo rodzina na ciebie liczy.....na obiad dobry jeszcze i na uśmiech uroczy, aha no i na niekończącą się podobnie jak kłopoty cierpliwość. A i jeszcze jakąś zarobioną kasę. Właśnie, jeszcze te gówniane druki do banku, z którymi kompletnie nie wiem co zrobić, bo ni w ząb treści nie rozumiem. Czy nie lepiej byłoby się urodzić chłopcem? Przynajmniej nie trzeba by było mieć perfekcyjnej linii. Nie, no szczupłym facetem starałabym się być, ale nie perfekcyjnym! Bo w naszym społeczeństwie jak perfekcyjny to pewnie gej, więc to przynajmniej miałabym z głowy. Kiedy do lekarza i kiedy biegasz? Jutro. Iza, kurwa!!! E tam, no zacznę....., a że kurwa, to już przecież pisali, to co mi tam, jak ktoś tak w domu krzyknie czy gdzieś, to już nawet bez reakcji. A do lekarza pójdę, bo serio o głowę swoją się obawiam, co jakby poniekąd z wyżej napisanej notki wynika.

niedziela, 2 maja 2010

Dzisiaj rano

- Arek wiesz co, ktoś mi napisał na blogu, że chodzę do knajp żeby robić facetom laskę w toalecie
- o kurwa:)
- właśnie tak pomyślałam:)
- hehe

piątek, 30 kwietnia 2010

Łe tam...

Ten dzień od dwunastu lat zawsze jest cudowny. Polega na absolutnym nicnierobieniu oraz sprawianiu sobie nieustającej przyjemności:). Dziś będzie uroczy obiad, kino, szwędanie się tu i tam, gapienie na tych i owych, picie kolorowych drinków, pysznego wina, znów kolorowych drinków. Później mała przerwa, żeby się nie zwalić zbyt szybko i żeby cudowny dzień trwał nadal. Mam nadzieję, że to się uda, bo ostatnio ja w połączeniu z alkoholem, oznaczam sen ok. 22. Nie, no dziś muszę dobrze rozłożyć siły, żeby do tego nie dopuścić, ale kto wie. Po tym poznaję upływ czasu, nie po zmarszczkach czy innych pierdołach, ale po tym, że piję coraz ekonomiczniej:).Jeżeli tak mam się starzeć to proszę bardzo. Niech żyje bal!
Co to za święto? Ano świętuję dwunasty rok związku z pewnym jegomościem, z którym ojciec mój postawił mnie w parze, kiedy rozpoczynałam II klasę szkoły podstawowej. Tak, tak, to nie pomyłka, poznałam przyszłego męża w wieku 9 lat! I nie dość, że był klasowym kolegą to w dodatku również sąsiadem z tego samego bloku. Mniej więcej od VI klasy twierdził, że będę jego żoną, co mnie doprowadzało do takiego wkurwienia, że z regularną częstotliwością wyrzucałam go za drzwi. Ale On niezmordowany......"po trupach do celu, po trupach do celu.....lalala". Swoją droga jak wczoraj zobaczyłam duet Wojewódzki - Figurski śpiewających ten refren właśnie, rozchichrałam się bardzo.
No i proszę, w wieku 25 lat zostałam żoną. Z perspektywy czasu sama nie wiem jak to się stało:).
Łe tam, pieprze teraz to pisanie, bo co ja mam pisać, jak to pięknie w małżeństwie jest?
W małżeństwie jest jak w życiu, raz fajnie, a raz nie. Bywają gorzkie chwile i wcale nie jest ich mało. A może tylko ja tak mam? Nie mam pojęcia. Nie obchodzi mnie to. Wiem jedno, nie wytrzymałabym, gdyby ciągle było słodko. Mdli mnie od słodyczy. Szczerze przyznam, że romantic moments to nie dla mnie. No tak mam, co poradzić na to. Lubię jedynie dostawać kwiaty, reszta mnie nie interesuje, wybieram ostry seks.
O, właśnie się dowiedziałam od mojego barwnego kolegi o wdzięcznej ksywie Fetysz, że ok. 22.30 dostanę info gdzie mam być i podobno oszaleję!

wtorek, 27 kwietnia 2010

Flota

Odnalezione dzisiaj w odmętach wirtualnego świata. Miałam coś napisać, ale jak słucham to podkówka mi się robi i w takim stanie ducha lepiej nie pisać.

Znalazłam piosenkę i zaraz potem Zibi pomachał mi w oknie, a zatem pieśń ową dedykuję Zibiemu właśnie.

To niewiarygodne jak czasem można o czymś zapomnieć, co się kiedyś w życiu wydarzyło. Przypomnienie zawsze jest zaskakujące, choć czasem o pewnych sprawach lepiej nie pamiętać.


sobota, 24 kwietnia 2010

Fetysz

"Dziwna rzecz. Lepiej nigdy nikomu nic nie opowiadajcie. Bo jak opowiecie - zaczniecie tęsknić."

To ostatnie zdania w mojej ulubionej książce, no może jednej z pięciu ulubionych książek. Zawsze kiedy biorę nową do ręki, otwieram na ostatniej stronie i czytam koniec. Wszyscy twierdzą, że to bez sensu, bo zna się zakończenie, ale wcale tak nie jest. Kiedy jej nie znasz, fakt, że przeczytałeś koniec nie świadczy o tym, że poznałeś jej treść, a o końcu albo się w trakcie zapomina lub wcale nie można go połączyć z czytaną treścią.

Aha i jeszcze jedno - zawsze przed rozpoczęciem nowej lektury wącham jej kartki.
Taki fetysz literacki.

czwartek, 22 kwietnia 2010

W sklepie



- Poproszę garstkę wątróbki drobiowej.
- :)...dla kotka?
- Nie. Dla mnie.
- :(

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Zapomniałam o tytule.

Noc była koszmarna. Po wczorajszym dniu (swoją drogą wspaniałym), gdzie odurzona słońcem, świeżym powietrzem i pewną ilością alkoholu zasnęłam o absolutnie nieprzyzwoitej godzinie 21 z minutami, obudziłam się kompletnie wyspana o równie nieprzyzwoitej porze 00.35. I co robić? No nic leżę i staram się zasnąć, choć wiem, nauczona doświadczeniem oraz znajomością własnego organizmu, że nic już z tego nie będzie. Leżę nadal, jak deska, oczy w sufit i myślę. I jak to zwykle bywa, kiedy myślę w nocy do głowy przychodzą same straszne, wręcz katastroficzne wizje rozstrzygnięcia pewnych spraw. Do tego wszystkiego, reszta rodziny chrapie i żebym jeszcze bardziej oszalała, każdy w innym rytmie, co powoduje, że chrap nie ustaje nawet na sekundę. Czuję jak wewnętrzne wkurwienie narasta i brakuje jeszcze jedynie ogłupiającego bólu głowy. Wstaję, idę się wysikać i zaraz po tym napić wody. Co za absurd, człowiek idzie wydalić płyny, po to żeby je natychmiast uzupełnić. Tak myślę o tym, że brakuje jeszcze tylko tego cholernego bólu, że zaczynam go czuć. Jednocześnie pojawiają się paniczne myśli, że ten mój ból pojawia się naprawdę często. Ostatni był tak mocny, jak nigdy i ciągle boli w dodatku w tym samym miejscu. Czy ma mnie spotkać taki marny koniec? Wysnułam bowiem teorię, że w mojej głowie rośnie po wypadku samochodowym od 12 lat krwiak i będzie on przyczyną mojej wczesnej śmierci. Oczywiście do lekarza nie idę, bo jestem tchórzem i leniem jednocześnie. Mieszanka wybuchowa, czy może być jakieś gorsze połączenie podłych cech? Z drugiej strony gdyby okazało się, że faktycznie coś w mojej głowie jest, najgorsze byłoby dla mnie to, że być może nie jestem wcale interesująca z powodu swojej osobowości czy intelektu, a zwyczajnie coś mi we łbie rośnie i dlatego takie odchyły. Codziennie słyszę pytanie - ....kiedy idziesz do lekarza? I drugie - ....kiedy zaczynasz biegać tak na serio?. Zawsze odpowiadam - ...jutro. Widzę jednak ostatnio wyjątkowe zniecierpliwienie pytającego i obawiam się, że na długo już ta odpowiedź nie wystarczy. Pytający jest jak Oko Saurona, dojrzy mnie wszędzie i groźną minę zrobi. Najgorszy krytyk.....bo bliski. Obcy i ich zdanie nie bardzo mnie interesują, żeby nie powiedzieć wcale. Dawno przestałam się przejmować, co myślą o mnie inni. Nikt nie jest wstanie zadowolić wszystkich, inaczej byłaby to prostytucja. Czas jakiś temu zrobiłam drastyczny przesiew znajomych i teraz jest mi dużo lepiej. Nie chcę nikogo w swoim domu, kto siedzi przy moim stole, je ze mną kolację, pije wino a potem i tak dupę mi obrobi. Korzyści namacalnych z przyjaźni ze mną nie ma, jedynie emocjonalne, więc jakby ktoś na coś liczył, to niech od razu zmiata. Swoją drogą znam parę osób przyjaźniących się z innymi dla czegoś tam.....dla mnie makabra. Dziękuję bardzo. "Dziękuje, nasram" - powiedziała kiedyś dziewczyna, która ze mną pracowała, po tym jak została poczęstowana czekoladą przez innego pracownika. Kulałam się ze śmiechu jak to usłyszałam......niestety tylko ja. Do dziś dnia słyszę w głowie mariolkowe "dziękuję , nasram".
Oko Saurona twierdzi, że powinnam być zamożna i zarabiać sporo kasy na tym swoim myśleniu i gadaniu. Tylko jak? "Wychodzenie" do pracy nigdy mnie nie rajcowało, na pewno nie tak jak innych. Praca w domu to marzenie. Powinno być tak.......wstaję rano, w pidżamie robię sobie kawę, siadam do komputera......moja poczta i tona listów zaczynających się np. od słów....."Droga Redakcjo, mam pewien problem związany z.......". I ja byłabym odpowiedzią na......wszystko. Tak, to byłby raj. W pocieszaniu, ukazywaniu rzeczywistości, podpowiadaniu, wyprostowywaniu skrzywionego toku myślenia, właściwego spojrzenia na świat i sytuacje osiągnęłam mistrzostwo świata. Ile wypłakanych łez na moim ramieniu, ile historii, które wysłuchałam
ile.....
Siedzę ostatnio gdzieś z Okiem Saurona, widzimy jakąś scenkę damsko-męską i mówię szybko co się za chwilę wydarzy i to się zaraz potem dzieje. Oko pyta skąd wiedziałam, odpowiadam, że to oczywiste i byłabym mistrzem w pisaniu mniej lub bardziej ckliwych scenariuszy. Łepkowska musiałaby pakować walizki, bo zmiotłabym ją z powierzchni ziemi. Oko Saurona na to - to dlaczego tego nie robisz?
No właśnie dlaczego? Nie wiem - na tym polega moja beznadzieja.
To paskudne urządzanie mieszkań jest za każdym razem koszmarem dla mnie. Bo to usługi, a jeśli usługi to trzeba często (czytaj zawsze) iść na kompromis, a słowo kompromis jest dla mnie nie do zniesienia. I tak koło się zamyka. Samozwańczym stylistą też pewnie nie będę, ponieważ odkryłam właśnie, że moda szalenie mnie interesuje, ale jedynie w kontekście mnie samej......itd. Poza tym, kto dziś nie jest stylistą.....czego i kogokolwiek. Nie masz roboty - zostań stylistą.
Gdybym napisała to wszystko w nocy, pewnie tekst wyglądałby inaczej. O poranku jestem łagodna jak baranek. To moja ulubiona pora dnia, ale już chyba kiedyś o tym pisałam. Klawisze pod palcami strzelają niczym karabin maszynowy. "Lubię to"
Oko Saurona twierdzi, że nie powinnam używać wulgaryzmów w tekstach, dlatego w trakcie pisania tego posta, choć w myślach płynęły wraz z nim, wszystkie "kurwy" zostały posłusznie obcięte.

czwartek, 15 kwietnia 2010

Wieczorem

Mężczyzna jest jak para dobrych szpilek, musisz go mieć.
A co wtedy, kiedy chcesz mieć całą szafę genialnych butów?
Hm...
Ostatnio czuję się jakbym lekko dryfowała, mam nadzieję tylko, że w dobrym kierunku.

Mówią, że prowadzam się z gówniarzami. To prawda i bardzo dobrze mi z tym!

wtorek, 6 kwietnia 2010

Mrs.Dracula

Matka i żona. Pod moja opieką znajduje się nieustająco pięć stworzeń - troje ludzi, dwa zwierzaki. Wszyscy nakarmieni, czyści i zadbani. Zebrania szkolne i przedszkolne, zakupy, pełna lodówka, czyste ubrania, prasowanie (codzienne), posiłki w garnkach i na talerzach, wino do kolacji w kieliszkach, skończyły się świeczki (kupić koniecznie), porządek w domu, mycie podłóg (co drugi dzień), odebrać z przedszkola. Lekcje odrobione? Tak. A lektura jak? No mamo! No to zapraszam do czytania. Mamo!!! Gdybyś czytała w zeszłym tygodniu, dziś już byśmy o niej nie rozmawiały, przykro mi Tuśka, wracasz do lektury.
I widzę to wszystko jakbym stała obok samej siebie. Nawet patrzę zdziwiona, ale budzę się następnego dnia i to wszystko jest, następnego też i następnego nadal......więc to wszystko prawda. A przecież w środku drzemie jakieś dziwne stworzenie. I jakby mu się ciasno robiło, zaczyna się rozpychać a ja grożę paluchem i powtarzam, że jak nie przestanie to oberwie i dostanie za swoje. Czasem wyskakuje. Wtedy szybko chwytam żeby nikt nie zauważył, ściskam w dłoni i pakuję na dno kieszeni. Potem delikatnie dotykam i sprawdzam czy tam siedzi. Ok, sytuacja opanowana.
Czasem zwiewa, dwa tygodnie z rzędu, piątek, sobota, późny wieczór, sama do baru (Dragon), sama przez trzydzieści sekund, bo po tym czasie są już znani lub właśnie poznani barowi znajomi. Dziesiątki razy podana ręka i moje imię. Izabella. Piotr. Miło mi. Izabella przez jedno czy dwa L? Przez dwa. O, to pięknie. Dziękuję. Godziny mijają błyskawicznie, tłum ludzi, rozmowa z tymi i tamtymi, miły gwar, miły smak alkoholu, smród ćmików nie przeszkadza, głowa, która często boli nie boli, spać się nie chce, choć już trzecia. Czuję, jak krew miło pulsuje w żyłach, serce łomocze. Jestem wampirem.
Gdzie mieszkasz? Na Ratajczaka. Ja też! Gdzie? Nad "Żabką". A ja nad "Lewiatanem". No to mieszkamy naprzeciwko siebie!
Zibi - już mój sąsiad o istnieniu którego do tej pory nie wiedziałam. Bardzo Go lubię, jest inny niż wszyscy mi znani mężczyźni. Teraz czasami sobie machamy w oknie. Nikt tak jak Zibi nie poprawia okularów.
Zaczyna świtać, zarzucam płaszcz i do domu. A ty dokąd? Muszę do domu. No to poczekaj, odprowadzimy ciebie. Odległość Dragon-Ratajczaka pokonana w szpilkach z prędkością światła, które zaczyna mnie oślepiać. Cicho otwieram drzwi, cicho rozbieram się w łazience, zmyty makijaż, ciuchy do pralki, śmierdzą jakby utkane były z tytoniu. Delikatnie wsuwam się pod ciepłą kołdrę z uśmiechem na twarzy. Coś mam na ustach, wycieram ręką - to krew z czyjejś szyi. Jestem wampirem. Dobranoc.

wtorek, 30 marca 2010

Rozwódka

Poznałam B dawno temu, tak dawno, że właśnie próbuję wyliczyć jak dawno i wychodzą mi dość duże cyfry. Ja mogłam mieć wtedy 17 lat, B z racji tego, że młodszy, myślę po 15-tych urodzinach. No to teraz sobie sama uświadomiłam, że znamy się 20 lat!!!! To absolutnie zobowiązuje do napisania tego tekstu.
Znajomość z B była (jest) urocza. Poznaliśmy się na .....przystanku. Każdego ranka sterczeliśmy na nim w oczekiwaniu na autobus linii 93, B do Liceum Plastycznego, ja do VIII LO. Wspólne poranne podróże szybko przerodziły się w wieczorne wizyty u B, do którego biegałam codziennie pod pretekstem wyjścia na spacer z moim psem. Pies wracał do domu co prawda niewysikany i niewybiegany, ale za to niemiłosiernie nażarty, a to za sprawą pana A-ojca B.
Były też okresy niewidzenia się, kiedy B miał dziewczyny i jakoś wtedy wszystko nam się rozłaziło. Mijały lata, dorastaliśmy, wiem, wiem, ktoś zapyta czy my nie mogliśmy się połączyć inaczej niż w koleżeństwie?. I owszem, były próby podjęcia takiego wyzwania, jednak kończyło to się absolutnym fiaskiem. Pamiętam, że B był moim chłopakiem chyba przez tydzień. Dziś jako dorośli ludzie wiemy, że nasze połączenie w relacji innej, to nie jest dobre połączenie:).
Ja zabiłabym B za spowolnienie wszystkich procesów życiowych oraz zdania typu - "....tak jak byś chciała, kochanie....", B nie zniósłby mojego zamiłowania do alkoholu, towarzystwa, gadania, jedzenia, nieładu na głowie, braku umiejętności zarabiania pieniędzy itd, itd, lista jest długa. Tak czy owak polałaby się krew.
Po tym jak dowiedzieliśmy się, że nie jesteśmy sobie przeznaczeni, B poznał K. K natychmiast została dziewczyną B, po kilku latach narzeczoną aż w końcu żoną. Piękne mieszkanie, piękny samochód, piękne dzieci, piękne wakacje, serio wszystko piękne. Fakt, napięcie między mną i K było. Raz mniejsze, raz większe, kiedyś osiągnęło apogeum, ale po to, aby nasze stosunki już dalej wyglądały poprawnie, ale jedynie poprawnie. Nie mogłam zaufać komuś, kto ma wyznaczony matematycznie przedziałek na głowie.
No i właśnie, mogłam się wszystkiego spodziewać po K, ale nie tego, że pewnego dnia bezceremonialnie wykopie B z domu. Tak po prostu..... nie kocham cię, nie chcę żyć z tobą dłużej, chcę żebyś się wyprowadził. B w szoku, nokaut prosto w jaja. Łzy, niezrozumienie, błaganie. Nic z tego, K najwyraźniej zdecydowała. Z podkulonym ogonem B się wyprowadził, wynajął mieszkanie, cierpiał. Nie widywaliśmy się można powiedzieć wcale. Myślę, że cierpiał bardziej niż komukolwiek mogłoby się wydawać. Cierpiał w samotności, w której nie potrafi funkcjonować. To człowiek, który jest stworzony do życia w parze, inaczej nie istnieje.
Minęła zima i wraz z latem pojawiła się N. B zakwitł po raz kolejny. Pomyślałam - światełko w tunelu. Gdyby nie N mogłoby być kiepsko. B wrócił do żywych i widać zaczyna układać puzzle na nowo. Bardzo polubiłam N (nie ma równego przedziałka:]) i odzyskałam przyjaciela, choć kiedyś wysnułam teorię, że przyjaźń damsko-męska nie jest możliwa, ale my jesteśmy poza teorią, wszak sprawy łóżkowe mamy już za sobą i teraz spokojnie możemy się przyjaźnić do późnej starości. Wyobrażam sobie jak spotykamy się na podwieczorku uroczo pchając przed sobą nasze balkoniki. Choć może lepsza wersja bez balkoników.
B od kilku tygodni jest po rozwodzie i niedługo wprowadza się do N. Myślę, że muszę się szybko zaopatrzyć w nową, śliczną sukienkę i parę wystrzałowych szpilek, bo jak znam mojego przyjaciela, mogę się spodziewać pewnych uroczystości, choć nie chciałabym wyprzedzać faktów. Tak czy owak sukienka i szpilki na pewno się przydadzą.
Może czasami muszą się wydarzyć pewne rzeczy, aby inne mogły zaistnieć. Może czasami kop w tyłek jest potrzebny. Kiedy smutno wydaje nam się, że nasze cierpienie, to największe cierpienie na świecie, a przecież to tylko kropelka w morzu cierpień. Zawsze pojawia się światełko w tunelu, czasami natychmiast, czasami trzeba na nie poczekać, ale tym bardziej wtedy cieszy.
Z K nie widuję się od roku, choć wciąż jestem z nią związana - w jej piwnicy stoi mój rower, o który się strasznie wkurza. Jutro go zabieram i właśnie sobie pomyślałam, że choć ta znajomość nie była oszałamiająco fajna, to trwała i w pewnym sensie też trochę czuję się, jakbym się rozwiodła.
Izabella rozwódka.