środa, 21 grudnia 2011

Historia pewnego Karpia

Iga wcześniej niż co roku ubrała tym razem choinkę. Wcześniej o 3 godziny ma się rozumieć, bo opcja wcześniejsza niż późne popołudnie poprzedzające Wigilię nie wchodziło w grę. I tak miała zawsze poczucie winy, bo przecież należy to robić w samą Wigilię. Ale nie mogła sobie odmówić tego właśnie wieczoru - jeden dzień "przed" miał zawsze wyjątkowy urok i czar. Tak, choinka jak zawsze była prześliczna, a może nawet coraz ładniejsza i to od kiedy przestała kupować nowe bombki. Zestaw stały, znany i bardzo tradycyjny.
Jestem bardzo tradycyjną dziewczyną - pomyślała zawieszając ostatnie ozdoby. Tradycyjną, klasyczną i obawiam się, że to się już nie zmieni. No i dobrze, faceta też mam tradycyjnego to świetnie na pewno jesteśmy dobrani.
Tu zamyśliła się przez chwilę czy aby słusznie. Nie znajdując jednak natychmiastowej i jednoznacznej odpowiedzi wykonała w powietrzu przedziwny ruch ręką jakby odganiała głupawe myśli.
Z tego właśnie powodu nigdy nie mogłabym być z Piotrem - pomyślała po chwili. On zawsze miał gdzieś w rękawie ukryty modny gadżecik. Pan modny i......chłodny. Żadnych emocji, zawsze kalkulacja...nie, to nigdy nie było dla mnie, choć przystojny był nieprzyzwoicie. Ech, stare dzieje, dobrze, że człowiek ma wspomnienia. Dobrze, że serce jeszcze ma! Ułomny, ale za to z sercem. Czy ktoś jeszcze dziś o tym pamięta? Hmmmm, zawsze te same myśli, jak co roku.
Jezu jak mi się sikać chce po tych dwóch kawach. To mnie kiedyś zabije!
Z aniołkiem w ręce pobiegła do łazienki w progu zahaczając dużym palcem lewej stopy o próg. Ból potworny przeszył nogę do połowy łydki.
No kuuuurwaaaaa - wyszeptała zaciskając z bólu oczy. Czy ja kiedykolwiek przestanę sobie robić sama krzywdę w tak durny sposób?
Spojrzała w dół na swoje nogi i kilka dorodnych sińców na piszczelach, które brutalnie przypominały jej gdzie stoją meble, kiedy nie mogąc w nocy spać włóczy się jak mara po domu w ciemnościach.
Ból silny, ale przymus sikania jeszcze bardziej dokuczliwy. Klapa w górę, bielizna w dół - ulga.
Czy ten palec nie robi się siny - pomyślała patrząc z góry na przyczynę udręki. Ja pierdolę, ale boli, obym mogła wsadzić stopę w szpilki!
- Nie przeklinamy panienko - usłyszała nagle w łazience. Zaskoczona głosem zerwała się wciągając pospiesznie majtki, które nagle okazały się najbardziej skomplikowaną częścią garderoby jaką widziała i zakrywając się ręcznikiem kąpielowym wyskoczyła z łazienki.
- Jest tu kto? - zawołała nieśmiało. Przebiegła skradając się jak szpieg przez korytarz i zajrzała do pokoju.
- Jest tu ktoś? Wojtek to ty?
Nikt jednak nie odpowiedział. Sprawdziła zamki w drzwiach - zamknięte. Przez szybę w drzwiach zerknęła na schody. Tu też pusto. Wróciła do łazienki.
- No i po co ta bieganina w panice po domu - odezwał się ten sam głos. Iga odskoczyła na bok, opierając się o ścianę, która właściwie podtrzymywała ją w tej chwili na drżących nogach. Na jej głowę jednocześnie spadł łańcuszek, który wisiał na haczyku nad lustrem razem z resztą biżuteryjnych bibelotów.
- No i idiotycznie wyglądasz z tym łańcuszkiem na głowie - odezwał się tym razem szczerze rozbawiony głos.
Iga czuła jak braknie jej tchu. Nie odklejając się od ściany spojrzała przed siebie do wanny. To nie możliwe, to nie możliwe - myślała w panice. Stoję we własnej łazience przed wanną pełną wody w której pływa..................karp! Przysunęła się powoli i zajrzała w głąb wanny
- Czy Pan Karp? - zapytała głupawo w stronę ryby
- hahahahah Pan Karp, wyborne! Może mówmy sobie po imieniu. Karp jestem.
- Iga - wyszeptała nieśmiało Iga
- No, to ceremoniały mamy za sobą - odezwała się już zupełnie rozbawiona ryba. Wiem , sytuacja jest dość niecodzienna jak sądzę, niemniej zupełnie prawdziwa. Przecież zwierzęta mówią ludzkim głosem w Wigilię, ty ubierasz choinkę dzień przed, to pomyślałem sobie, że analogicznie mogę popełnić falstart i już dzień wcześniej być prowokatorem tej pogawędki z tobą, droga Igo. Zwłaszcza, że istnieje duże prawdopodobieństwo, iż zwyczajnie do jutra będę pozbawiony życia. Czy to nie sympatyczna sytuacja?
- Być zaskoczonym ze spuszczonymi gaciami? Raczej nie - odpowiedziała Iga robiąc dobrą minę do złej gry.
- Ej, panienko, czasy przecież takie, że jak się tak zastanowić to człowiek częściej ze spuszczonymi niż w całym rynsztunku. Myślę sobie nawet, że przez całą historię ludzkości spuszczone gatki są dość znamienne.
Matko Boska, co ja robię w tej łazience? Gadam z rybą? - pomyślała. Oszalałam jak nic! To na pewno filozofia, którą studiowałam tak zryła mi łeb. Potem ekonomia wysuszyła i wynudziła do końca. A może to rodzinka pożal się boże. Ojciec, tak to on. Ojciec - stary ubek. To przez niego. Przez niego szybko uciekłam z domu w dorosłość. I teraz mam - ani ojca, bo już zmarł, a przed śmiercią nie rozmawialiśmy kilka lat, ani własnej rodziny. Owszem, był ktoś wcześniej, teraz jest Wojtek, właściwie wszyscy myślą, że już tak pozostanie, choć przecież ja sama nie wiem. W głowie mam burdel, głupie wspomnienia no i mam jak mam - gadam do karpia, ot co.
Wyszła do kuchni i wróciła z kieliszkiem i butelką wina. Napełniła go i jednym łykiem wlała zawartość do gardła.
- A ty co? Na rybach jesteś, że sama pijesz hehe? - odezwał się karp - a ja to co?
Iga również parsknęła śmiechem, było to przecież jej ulubione powiedzonko.
- Ale jak? Mam ci wlać do pyszczka, czy dożylnie podawać?
- O, zdobyłaś się na żarcik, brawo! Wystarczy jak wlejesz lampkę do wanny.
Po wypiciu wspólnie dwóch butelek wina i przegadaniu już zupełnie śmiało tysięcy tematów Iga powiedziała
- nie wiem jak ty ryba, ale ja jestem pijana. Trzeba kończyć
- Ok, pamiętaj tylko o czym tu rozmawialiśmy, że wszystko czego ci potrzeba masz we własnej głowie. Nigdy o tym nie zapominaj.
- Nie zapomnę, dziękuję.... a teraz w drogę.
Ubrała się w płaszcz, na głowę naciągnęła czapkę i wrzuciła rybę do niebieskiego wiaderka z wodą. Po 30 minutach stała na pomoście strzeszyńskiego jeziora.
- No to co, czas się pożegnać. Potwornie nie lubię takich momentów, więc bądź zdrów i że się tak wyrażę....spływaj:)
- Trzymaj się mała:)
Przechyliła wiadro i ryba delikatnie zanurzyła się w ciemnym jeziorze. Iga rozejrzała się dookoła. Było potwornie zimno i ciemno. Stała sama na pomoście. Sama z plastikowym wiadrem w ręce.
- Jak nic straciłam rozum, pewnie na zawsze. A jak wiadomo rozum w najlepszym wypadku ma się tylko jeden. Ja być może go miałam, o ile był, ale teraz bezpowrotnie go straciłam.
Po kolejnych 25 minutach była już w centrum miasta i weszła do ulubionej knajpki. Było prawie pusto, jak to w wieczór przed Wigilią. Usiadła przy barze i zamówiła kawę.
- Kawa o tej godzinie?
Spojrzała w bok. Przy barze siedział facet i popijał niespiesznie piwo.
- Kawa, bo muszę wytrzeźwieć zanim wrócę do domu.
- Uuuuu, ładnie:) a czy panienka nie powinna być w domu, robić pierogi, barszcz, choinkę ubierać.....
- panienka już to wszystko zrobiła, a później tak w bonusie z przygotowaniami świątecznymi się upiła i.....
- I co?
- Nie chce mi się gadać
- A to przepraszam, rozumiem - odpowiedział i powrócił do własnej szklanki.
Iga spojrzała na jego mokre włosy, pochwycił jej spojrzenie i wymamrotał
- wracam z basenu...tu z Wronieckiej i suszarki były popsute
Dokończyła kawę i założyła płaszcz. Spojrzał na nią raz jeszcze.
- Mimo wszystko miło było spędzić razem trochę czasu - powiedział.
Zerknęła na niego podejrzliwie.
- No, hmmm...no to cześć
- Cześć
Odeszła od baru owijając się szalem i gdy zbliżała się już do drzwi zawołał za nią...
- I nie zapomnij powiesić na choince ostatniego aniołka. Zostawiłaś go w łazience....za kieliszkiem.
Z niedowierzaniem odwróciła się i spojrzała na niego, a on zwyczajnie mrugnął do niej okiem i machnął przyjacielsko ręką. Machnął tak, jak się macha najlepszemu kumplowi.

Poznań, grudzień 2011
I.Bo

środa, 14 grudnia 2011

Million Dollar Baby cz.2

- Mam bardzo, bardzo dużo pieniędzy, dostaniesz połowę tylko uwolnij mnie proszę od towarzystwa mojego syna i wyjdź za niego za mąż...
- No tak, ale małżeństwo to nie interes proszę pani...
- Tak? A od kiedy kochana????????



Z dedykacją dla G.



I.Bo

środa, 23 listopada 2011

The Ploy

X: Dlaczego tak dziwnie na mnie patrzysz?
ja: Bo jestem łobuzem i mam ochotę coś zbroić.
X: :DDD









I.Bo

poniedziałek, 7 listopada 2011

c.d

A oto odpowiedź na wczorajszy wpis.............

...Człowiek jest niczym więcej niż własnym obrazem. Niech sobie filozofowie tłumaczą, że opinia świata waży niewiele, a liczy się jedynie to, czym jesteśmy. Filozofowie niczego nie rozumieją. Tak długo jak będziemy żyć wśród ludzi, będziemy tym, za co ludzie nas uważają. Gdy pytamy wciąż siebie, jak widzą nas inni, gdy się wysilamy, by wyglądać tak sympatycznie jak tylko możliwe, biorą nas za wielkich spryciarzy albo za szelmy. Czy jednak pomiędzy moim ja a ja drugiej osoby istnieje bezpośredni kontakt, bez udziału oczu? Czy jest do pomyślenia miłość bez trwożliwej pogoni za własnym obrazem w myślach ukochanej osoby? Kiedy tylko przestaje nas obchodzić sposób , w jaki ona nas widzi, już jej nie kochamy.
Naiwnym złudzeniem jest wiara, że nasz obraz jest zwykłym pozorem, za którym skrywa się prawdziwa substancja naszego ja, niezależna od spojrzenia świata. Imagolodzy dowodzą ze skrajnym cynizmem, że jest odwrotnie: nasze ja jest zwykłym pozorem, nieuchwytnym, nie opisanym, niejasnym, podczas gdy jedyną rzeczywistością, aż zbyt łatwą do uchwycenia i do opisania, jest nasz obraz w oczach innych. Lecz najgorsze jest to, że nie jesteś jego panem. Na początku próbujesz sam go namalować, następnie zachować przynajmniej na niego wpływ, kontrolować go, lecz na próżno: wystarczy jedno nieżyczliwe określenie, by na zawsze zamienić cię w żałosną karykaturę...

To powiedział pewien miły (i mądry) Pan, który co prawda nie jest moim kolegą, ale jak Państwo wiedzą nigdy nic nie wiadomo...:)




I.Bo

niedziela, 6 listopada 2011

Człowiek kontra CZŁOWIEK

„A co, jeżeli rzeczywistość tak naprawdę jest iluzją i nic nie istnieje? — Cóż, w takim razie zdecydowanie przepłaciłem mój nowy dywan.”


Jakaś wybitna jednostka, może sztuczna inteligencja, maszyna, cokolwiek czego nie potrafię zdefiniować posiada wiedzę o tym, że człowiek wspaniale nadaje się do tresury. Sam człowiek od czasu do czasu tresuje inne różne stworzonka, ciesząc się niezmiernie z tej umiejętności nie rozumiejąc, że sam jest najbardziej wytresowanym bytem. Jednostka wybitna wie, że człowiek jest wbity w ramy, które z niewiadomych przyczyn są dla niego ważne. Wykorzystuje zatem tę człowieczą słabość, bierze go w "imadło" zmuszając odpowiednim kierowaniem i kreowaniem rzeczywistości do podporządkowania i grożąc leciutko palcem, że niesubordynacja może dla nieszczęśnika skończyć się źle i zostanie on usunięty z planszy. Plansza to nic innego jak normy społeczne, status, postrzeganie. Ale postrzeganie czego i przez kogo? Nas przez drugiego człowieka, a opinia jak jesteśmy postrzegani ( zamożny, biedny, coś potrafi, niczego nie umie, posiada to czy owo, jest kimś w naszym odczuciu lub zupełnie nieznaczącym osobnikiem) wydaje się być dla nas najważniejsza. Bo sami nie wiemy kim jesteśmy i nie mamy wiary w siebie? Bo nie widzimy własnego "ja" bez określenia nas przez innych?. Tworzymy nasze "ja" krążącymi wokół nas zainteresowaniami, poglądami, ideami, skupiając wokół siebie przedmioty i dobra. To one według nas są określeniem naszego "ja" i to one powodują, że jesteśmy w taki a nie inny sposób postrzegani przez innych. Ale gdyby tak poklepać człowieka po plecach, chwycić za rękę, spojrzeć głęboko w oczy i powiedzieć..."to wszystko nie istnieje, to świat nierzeczywisty, możesz powiedzieć to, co naprawdę myślisz, możesz robić od dziś to, co chcesz. Od zawsze uwielbiałeś zapach drewna, głaszczesz przy każdej okazji deski, podpatrujesz namiętnie stolarzy w pracowni. Rzuć tę robotę w banku, której nienawidzisz, a która według ciebie określa twoje "ja". Jego posada mówi - ma dobrą pracę, duże mieszkanie, żonę, wakacje latem w Egipcie, zimą w Alpach, ma samochód. Jest człowiekiem wyżej postawionym w społeczeństwie, jest kimś.
To co gromadzi wokół siebie, określa jego jakość. Ale on sam wie tak w głębi duszy, tak bardzo potajemnie, że chciałby być kimś innym. Ale to automatycznie stawia go w innym miejscu klas społecznych. Tak, wielu z was powie teraz :..."nie prawda, nie mam nic przeciwko byciu stolarzem, to przecież świetny zawód". Ale ilu z was porzuciłoby to, czym zajmujecie się teraz dla marzeń, dla tego czego pragniecie naprawdę?
Niewielu, ze mną na czele. Bo to nas określa, bo tak tworzymy własne "ja" tyle, że to ułuda. To wszystko dla postrzegania przez innych. Nie chodzi oczywiście tylko o nasze zajęcie zawodowe, ale o życie osobiste też. Ilu z was potrafiłoby porzucić niekochaną żonę/męża w imię prawdziwej miłości i być postrzeganym jako łajdak? Kto sprzedałby dom, który określa go jako człowieka majętnego na rzecz tułaczki po świecie i życia cyganerii o której w głębi duszy marzy? Kto odważyłby się na to, by ludzie na jego widok pukali się w czoło? Dziecinada - ktoś powie - ale czy właśnie postępowanie dzieci nie jest tym prawdziwym życiem? Pokazywaniem prawdziwego "ja"? Dziecka do pewnego momentu nie wytresujesz, ono wyraża się prawdziwie, jest szczere i szczerze zaskakujące, robi i mówi to, co myśli nie zważając na konsekwencje. Do pewnego momentu oczywiście.....
A sukces? Czymkolwiek on by był. Dobrze sprzedaną usługą finansową, wysokim utargiem sprzedaży, podpisaniem świetnego kontraktu. Kiedy człowiekowi, który właśnie odniósł sukces (zwłaszcza według niego samego) pogratulujesz osiągnięcia i zaraz potem zapytasz o zdrowie jego matki, licz się z brakiem przychylności, a nawet wrogim zachowaniem. Wykrzyczy tobie spojrzeniem - "Halo, to jest sukces, a ty mnie pytasz o zdrowie matki?! Ja mam sukces, to zawodowa satysfakcja (oczywiście wiemy to). Po to rypię całymi dniami, żeby kupić sobie mieszkanie. Duże mieszkanie!". No i zrozumiałe, biorąc pod uwagę, że ów człowiek uznał, że sukces zawodowy określa tak bardzo jego "ja". Nie rozumie jednak, że dbanie o zdrowie i zainteresowanie starą matką, jego stopień wrażliwości i człowieczeństwa (którego przecież wcale mu nie brak) określa tak naprawdę jego samego. Tworzy jego "ja". Sukces i moc posiadania (czegokolwiek) ma moc większą niż to jakimi ludźmi jesteśmy w istocie. A praca i sukces to przecież tylko jedna składowa, która być może świadczy jedynie o naszej zaradności. A może nie. Może to warunki jakimi obdarowała nas firma i nie tak wcale trudne zadanie powoduje, że osiągamy pożądany sukces. Ci, którzy są nad nami dobrze o tym wiedzą, znają naszą słabość do tworzenia własnego "ja", do tego co pomyślą o nas inni. Wiedzą, że za wszelka cenę (choć nie zawsze) podporządkujemy siebie nałożonym celom. I jest sukces: ich - bo robimy to, co nam każą i nasz - bo chcemy być odpowiednio postrzegani. I tak biegniemy, żeby nie powiedzieć pędzimy i kiedy jesteśmy na prowadzeniu szczerzymy zęby w uśmiechu sukcesu, nie zdając sobie sprawy, że oto właśnie, w tym momencie jest już koniec, bo za moment następni nas przegonią i to oni będą pierwsi. I tak dalej i tak dalej, bieg się toczy, a trupów wciąż przybywa. Trupy - ludzie, którzy pozostali bez firmowych laptopów, telefonów, samochodów, premii, za to z kiepskim postrzeganiem samego siebie. Nie wiedzą co ze sobą począć, skoro pozostało im jedynie.......ŻYCIE. I najprawdopodobniej wszyscy oni wylądują na kozetce psychologa np. u mojej uroczej koleżanki Naty Ru......Natalia zwiastuję tobie wieeeelkie pieniądze:)...ale wracając do rzeczy. A idee i poglądy? Kiedy ludzie spierają się o coś, wcale nie chodzi w pewnym momencie dyskusji o same poglądy, tylko o to, że za chwilę okaże się, że któryś z nich nie ma racji, że przegrał. A kto chce być przegranym? Nikt. To wszystko zrobiło się ważniejsze niż sam człowiek, a może zawsze było. Przez tysiące lat żołnierze-biedactwa stali na linii frontu w imię........jakiejś szalonej idei. A każdy z nich wolałby siedzieć przy stole w rodzinnym domu, jeść ciasto drożdżowe i popijać herbatą.
Z jakiś powodów (najprawdopodobniej władczych) ktoś przepięknie tym wszystkim i nami kieruje. Jesteśmy jak małpki w cyrku. Człowieka jak żadne inne stworzenie można wspaniale wytresować i to prawie bez żadnego wysiłku. Wierzę, że świat w którym żyję jest trochę zmyślony, rzeczy nie dzieją się naprawdę. Kiedy przymknąć oko widać to dość wyraźnie. Dlatego być może nie traktuję go zbyt poważnie i spuszczam regularnie powietrze. Gdyby każdy z nas co jakiś czas również upuścił ciut nadęcia atmosfera zrobiłaby się lżejsza, mniej duszna, swobodna, czego sobie i Państwu z całego serca życzę.
Wierzę w to, co powiedział kiedyś Woody Allen, a nawet jestem tego pewna. Czuję to na każdym kroku i każdego dnia......

"Bez wątpienia istnieje świat niewidzialny. Jest tylko problem: jak to daleko od centrum miasta i do której jest u nich w tygodniu otwarte?"




I.Bo

czwartek, 20 października 2011

Nawet Pies Z Kulawą Nogą.....

Wiedział, że dzisiejszy dzień jest szczególny. To ten dzień, który być może uratuje go od wszystkiego w czym tkwił. Od beznadziei, tęsknoty i zwykłego fizycznego bólu. Patrzył na swoją nogę i wiedział, że długo już to nie potrwa. Jeszcze niedawno miał moment, kiedy chciał siebie ratować. Podszedł pod szpital i stał po drugiej stronie ulicy, patrząc na wejście. I wtedy ją zobaczył. Joanna - minęło tyle lat, a wyglądała zupełnie jak wtedy, gdy widział ją po raz ostatni. Serce mu zamarło z emocji i strachu jednocześnie, że mogłaby go zobaczyć w takim stanie. Uciekł. A był przecież świetnie zapowiadającym się muzykiem......, dziś już to wszystko nie powróci, stracił, choć sam nie wiedział kiedy to się stało. Bo pił, bo nie dbał, bo zawsze stawiał opór wszystkim i wszystkiemu. Pijak, żul, śmieć, bezdomny - tak o sobie słyszał przez ostatnie lata. Wiedział, że dzisiejszy dzień jest szczególny. Noga dawała w kość, tracił lekko przytomność oparty o murek, myśląc, że to zmęczenie i brak jedzenia. Ludzie z odrazą odwracali od niego głowy. Smród wydobywający się z ran był nie do wytrzymania. Nie było nikogo, kto zatrzymałby wzrok na nim dłużej niż kilka sekund, nikt poza jego jedynym, wiernym przyjacielem, oprócz Psiny Z Kulawą Nogą. Psina leżała obok opierając łeb na jego dłoni. Wiedziała to samo co on. On - Jan Rogucki, rocznik 67, świetnie zapowiadający się muzyk, jak mówili profesorowie Akademii Muzycznej w Poznaniu. Kiedyś miał przyjaciela - Roberta - pracowali jakiś czas razem, później drogi się rozeszły, choć kumpel nie dawał za wygraną i bardzo chciał mu pomóc. Czasami zastanawiał się co powinien zrobić - zabraniać picia na siłę, czy może usiąść i pić razem z nim. Ale doglądał, dbał jak umiał. Kiedy Jan zniknął, nie mieli już kontaktu, oprócz jednego incydentu, kiedy to Janek był już bez domu i tułał się po ulicach. Wpadli na siebie przypadkiem. Robert zaciągnął go siłą do samochodu i zawiózł do szpitala, gdzie pracował znajomy lekarz. Janek wypisał się na własną prośbę następnego ranka. Od tego dnia nie spotkali się już nigdy.
- Nie jest dobrze - pomyślał - dlaczego akurat dziś przypomina mi się Joanna i on. Cholera, czy to naprawdę dziś? Pieprzone życie, niech się lepiej już kończy, chyba sam mam już dość. Może nawet trzeba było zrobić to szybciej, wtedy, kiedy wyszedłem ze szpitala. Tak, to był moment, w którym powinienem był skończyć, albo zacząć wszystko jeszcze raz. Powrót na ulice tylko oddalił dzisiejszy dzień. Nic więcej. W bonusie ból. Nic więcej.
- Nic więcej nie mogę dla Pana zrobić - powiedział urzędas, do którego zwrócił się o pomoc Janek, kilka tygodni temu.
"Nic więcej" to najczęściej słyszany zwrot ostatnich lat.
- I może słusznie, ja też nie miałem "nic więcej" do zaoferowania światu. Nic oprócz muzyki, bo przecież byłem.......świetnie zapowiadającym się muzykiem. To pamiętam. Nic więcej. Nie mam wspomnień, a może tylko na chwilę zapomniałem. Kurwa, co za ból. Śmierć też się Panu Bogu nie udała. No i co skurwielu? Patrzysz na mnie z nieba i co? Czekasz na mnie? Na pewno nie, tacy jak ja lądują na ulicy nawet po śmierci. Tak, tak, ja wiem co powiesz...nieś swój krzyż synu, ale wiesz co? Ja mam w dupie ten krzyż, ja chciałem nosić skrzypce, nie krzyż, czy to tak dużo? Dzięki wielkie stary, pewnie mi powiesz jak każdy, że "nic więcej nie mogłeś zrobić", bo wybory należały do mnie. No i pięknie, kurwa, wybierać też nie umiałem, to teraz mam za swoje.
Popatrzył na Psinę z Kulawą Nogą, która nasłuchiwała pilnie, jakby słyszała wszystkie przed chwilą przelatujące mu przez głowę myśli.
- Ty jedna, kochana mi zostałaś. Kocham cię bardzo i wiesz, martwię się co z tobą będzie jak ja już w końcu odwalę tu kitę w tym zaułku. Kurwa, nawet miejsce mam podłe. Nie....doczołgam się jakoś tam dalej, tam pod te krzaki za budynkami.
Psina rozumiała wszystko, wsparł się na niej i na czworaka, przeszedł kilkanaście metrów.
- Tu kochana już będzie dobrze - powiedział - dalej już nie trzeba. Muszę się położyć, trochę mi słabo i zmęczony jestem. Przytul się do mnie proszę.......
Zamknął oczy i wszystko stało się piękne. Miał skrzypce, miał Joannę, miał dom.....
- Obym się z tego nie wybudził.......

-------------------------------------------------------------------------------------

- Śniadanie jakieś jest w tej budzie? Mogłabyś raz zrobić coś lepszego, co to za parszywe żarcie?!
- Byłoby, gdybyś pieniądze jakieś przynosił. Łazisz tylko z kolegami na wódę, a potem się dziwisz, że jedzenia nie ma. Mareczek gorzej się czuje, do doktora trzeba jechać, lekarstwa wykupić, skąd mam brać na wszystko darmozjadzie jeden.
- Stul pysk, bo ci tak przypierdole, że nawet twój Mareczek mały ciebie nie pozna. Nie miałaś dość ostatnio?
Miała dosyć. I bicia i męża. Czasami modliła się nawet, żeby coś mu się stało, żeby po pijaku pod samochód jakiś wpadł, albo co. Żeby się tak ze swoimi kompanami zapił na śmierć i nigdy już nie wrócił do domu. Nie wiedziała jakby sobie poradziła z trójką dzieci, ale wszystko było lepsze niż Heniek śmierdzący codziennie alkoholem. Chciała rozwodu, ale pokazywał jej tylko pięść i głośno się śmiał, wrzeszczał, że żadnego rozwodu nie będzie, a z bachorami radzić sobie ma sama, jak tyle narodziła. A nawet nie wie czy to jego. Bolały te słowa bardzo. Czyje one miałyby być jak nie Heńka. Przecież jest przyzwoitą dziewczyną, a i dzieciaki podobne do niego. Czasami złość ją taka brała, kiedy widziała heńkową podobiznę w małych twarzyczkach. Zaraz znak krzyża robiła i o wybaczenie prosiła Najświętszą Panienkę, że myśli takie złe ją nachodzą. Przecież dzieciny niewinne, że do ojca podobne. No i że życzyć śmierci się nie godzi, nawet Heniowi. Tylko jak dzieci bił, to serce jej pękało, zasłaniała je swoim ciałem i wtedy dostawała podwójnie. Zakrywała sińce, smarowała maścią i żyła dalej w nadziei, że los się może kiedyś odmieni.
Usłyszała trzask drzwi. Wyszedł znowu się nachlać, chociaż do powrotu będzie miała trochę spokoju. Dzieciaka na spacer weźmie jak starsze do szkoły wyjdą i z Baśką się może spotka na ławce. Baśka zawsze miała dla niej dobre słowo i w krytycznych momentach pomagała jak się tylko dało. Znów uczyniła szybki znak krzyża, tym razem w podzięce Najświętszej Panience za Basię.

-------------------------------------------------------------------------------------
- Heniu, kurwa, na ciebie to zawsze trzeba czekać.
- Moja mi łeb suszyła, że pieniędzy nie daje i do gara niby nie ma co włożyć.
- To ty nie wiesz jak się z suką postępuje? Przypierdolić raz rano, żeby się nie odzywała i raz wieczorem, żeby nie zapomniała za co dostała rano. No, a teraz flaszkę otwieraj, bo mi łeb od rana pęka. Napijemy się chłopie to się zaraz lepiej nam zrobi. Tam za osiedlem jest takie dobre miejsce, ostatnio z chłopakami wypiliśmy siedem flaszek. Mówię ci kurwa.......
- Ty patrz, a ten co tu tak leży z tym psem?
- Nie rusza się, śpi albo co. Co za smród, kurwa, lepiej nie ruszaj, choć Heniek, pies tak jakoś na nas patrzy, kawał bydlęcia.
Odeszli, a Psina z Kulawą Nogą zaczęła kopać dół dla swojego przyjaciela. Stara była, ale silna jeszcze i choć też schorowana wytężyła wszystkie swoje siły i łapami odgarniała ziemię. Kiedy dół był wystarczająco głęboki, zębami chwyciła za podartą kurtkę i wciągnęła przyjaciela. Na powrót zaczęła zagarniać ziemię, kiedy skończyła, zatoczyła kilka kółek na rozkopanej ziemi i położyła się na mogile.

- Ty, a może ten śmierdziel miał jakąś kasę albo coś innego, co by mu zapierdolić można. Choć wrócimy tam i przetrzepiemy go. I tak już chyba tam zdychał, albo tak zapił się, że przytomność stracił, nic nam nie zrobi.
Wrócili na miejsce pod krzakami ale po Janku nie było śladu, tylko Psina z Kulawą Nogą leżała bez ruchu.
- Co jest kurwa, przecież niedawno tu był? Sam nigdzie nie polazł z tą paskudną nogą, gdzieś tu musi być, rozejrzyjmy się, na pewno gdzieś tu jest. Takiemu to dla fanu można mordę skopać.
- Jak się nie broni to co to za zabawa, kurwa.
- Jak to jaka? Podwójna hahahahah!
- Pierdolę to, nie chce mi się gnoja szukać, w dupie to mam gdzie polazł kulas jeden. Po takim to nawet kurwa pies z kulawą nogą nie zapłacze.......
W tej samej chwili Psina wyskoczyła z krzaków. Przerażony Heniek, chciał odskoczyć na bok. Niefortunnie jednak nadepnął na wyrzuconą butelkę i poślizgnął się uderzając głową o kamień. Psina dopadła jego kompana i chwyciwszy go za gardło razem z nim runęła na ziemię. Mężczyzna próbował się wyswobodzić, odpychał jej łeb, jednak Psina była na tyle silna, że nie uległa i zaciskała swoje zęby na jego szyi coraz mocniej i mocniej. Psina nie odpuszczała do chwili kiedy poczuła, że przestał się szarpać a jego dłonie opadły bezwładnie na ziemię. Wstała i obwąchawszy obu, ruszyła do kopania kolejnych dwóch dołów.

-------------------------------------------------------------------------------------
Po trzech miesiącach od trzaśnięcia drzwiami Kaśka dostała pismo z prokuratury, że jej męża Heńka uznano za zaginionego i zaprzestano wszelkich poszukiwań. Siedziała przy stole bez ruchu i czytała po raz kolejny urzędowe pismo.
- Mamo, mogę iść do koleżanki? Potem róże pójdziemy posprzedawać na rynku, groszy parę wpadnie - zapytała jej najstarsza córka stając w kuchennych drzwiach.
- A idź dziecinko, idź, tylko pomóż mi znieść wózek, pójdę z Mareczkiem na spacer, pogoda taka ładna. Może potem placek upiekę, Basia tyle śliwek przyniosła, kompoty porobione na całą zimę....no placek upiekę jak wrócę.
Przytuliła córkę i ukradkiem otarła łzę. Ubrała Mareczka i wyszła. Usiadła na swojej ławce i pospiesznie uczyniła znak krzyża.
- Dziękuję Najświętsza Panienko, żeś mi Heńka zabrała i nawet jeśli to grzech to ja dziękuję, że dzieci więcej bić nie będzie. Źle mu nawet nie życzę, ale żeby do nas już nie wracał.
Po tych słowach na ścieżce pojawiła się Basia. Przeczytała urzędowe pismo i przytuliła przyjaciółkę. Obie siedziały na ławce parę chwil w milczeniu obserwując grających w piłkę chłopców.
- Baśka, widzisz tego psa? On tam codziennie siedzi jak ja tu na ławeczkę naszą przychodzę. Siedzi tam i patrzy na mnie. Bidula, na trzech łapach chodzi, bo ta czwarta krótsza jest, obcięta czy co. Tak mi się serce kroi jak na niego patrzę, może bym go przygarnęła...
- A czemu nie, raźniej by ci było, a i pożytku więcej niż z Heńka. Jak go nie ma teraz, to bierz psa. Mareczek cieszyć się będzie, a i starsze zadowolone będą.
- Psinko choć tu......
Psina jakby czekała na te słowa, podbiegła i położyła łeb na jej kolanach.
- Psino kochana ty moja. Ona tak patrzy jakby mnie znała.....Myślisz Basia, że zaczyna mi się nowe życie?
- Myślę, że całe życie przed Tobą kochana.



P.S wymieniłam piosenkę

I.Bo

wtorek, 4 października 2011

środa, 28 września 2011

J

Z powodu braku czasu zawieszam chwilowo działalność blogową. Ha i jak to zwykle bywa w takich przypadkach, pewnie za moment skrobnę coś przekornie. Albo będzie to złośliwość losu, że akurat chwila się znajdzie i wyjdę na głupka. Cóż, bywa....nie pierwszy raz. To jest zupełnie tak, jak się człowiek przed światem chwali, że dzieci nie chorują i trach, zaraz jakaś zaraza i 39 stopni jak na życzenie. Więc ani słowa. I ani słowa o porze roku na "j" - jak słusznie zauważył Gustav. Bo jak się już wypowie to słowo, to jest koniec świata, cuda wianki, las, 30-letni termos w kwiaty malowany, Grochowiak i nowa ambona w dragonowym kościele. Bardzo ładna zresztą, pachnąca pięknie drewnem. Chłód rano i zmęczenie koło 14-tej, "syndrom przedszkolaka" z opadającą na.....cokolwiek głową. Stare piosenki, stare filmy, przydługie sms'y, zaskakująca popołudniowa spontaniczność, najlepsze wieczory.
Bo kiedy jest "j" to jest wszystko, ale ani słowa.

I piosenki, które się mamrocze pod nosem idąc ze słuchawkami w uszach przez city. Ta wbiła się w łeb przedwczoraj i najmniejszego zamiaru nie ma, żeby opuścić.



Dobrych dni

I.Bo

Właśnie przypomniała mi się przeczytana przed laaaaaty książka Gene Gutowskiego "Od Holocaustu do Hollywood" i pamiętam, że nie mogłam pojąć jak uciekając spod hitlerowskiej kostuchy śmierci, leżąc gdzieś zdyszanym w rowie, można ot tak z napotkaną w tym miejscu dziewczyną (też zdyszaną i przerażoną) zwyczajnie się kochać. Zwyczajnie - niezwyczajnie, kto to wie. Dziś już nie wydaję mi się to takie dziwne. Postawieni w sytuacji ekstremalnej, sami siebie zaskakujemy.
Gene Gutowski urodził się tego samego dnia co ja, tyle, że w 1925.

poniedziałek, 19 września 2011

Uważaj

Piosenka na ten tydzień. Jedna z pakietu na ten tydzień.

".......Wyobraź sobie, że to jest film i że w nim gramy, znasz scenariusz, wiesz, że wkrótce się spotkamy i że nie będzie happy endu...."




I.Bo

czwartek, 8 września 2011

Chleb z masłem lekarstwem na wszystko.

Kiedy człowiek rano otwiera oczy nigdy nie wie co go czeka, co się wydarzy właśnie tego dnia. Każdego ranka można przecież zacząć wszystko od nowa. Nowy dzień, nowe nadzieje, nowe możliwości i ta trochę głupawa, przesadnie optymistyczna chęć działania. 6.15 wystrzał z łóżka, na bosaka do łazienki, po drodze pstryk....."tu Trójka, program III Polskiego Radia jest godzina.....", zbieg po chleb, wbieg z chlebem i gazetą, śniadanie jednemu, drugiemu, trzeciemu, śniadanie "na wynos" drugiemu i trzeciemu, śniadanie w rękę czwartemu, bo za późno wstał. Później już tylko wrzut czegoś na siebie, kosmetyczka w rękę, Matejko na twarzy i kawa. Człowiek jest gotów do wyjścia z domu i wejścia w nowy dzień życia. Gotowy i przygotowany na wszystko, optymistycznie patrzący w przyszłość, łaskawy dla słabości drugiego człowieka, odważny, by bronić swoich racji, uzbrojony w.........no właśnie - w nic. Nie szkodzi i tak ma nadzieję, że zdobędzie świat, a pokolenia będą go wspominały latami. Ok, wystarczy jak wspomną choć w następnym tygodniu przy kolacji. Takie czasy.
Nie zawsze jednak wszystko idzie jak po maśle, a świat i ludzie z uporem nam przypominają, że rzeczywistość dość mocno odbiega od naszych wyobrażeń.
Proszę bardzo.........

Będąc w punkcie A z synem, w biurze pewnej miłej i ładnej pani
Pani: Jezu, jaki piękny chłopiec!!!
ja: Dziękuję, miło mi:)
P: I jaki wysportowany....- mówi pani, patrząc na syna, który właśnie prezentuje na dywanie, co prawda prawie bezszelestnie, ale jednak - skok w dal! - i jakie mięśnie już ma, no niesamowite!
ja: No tak
Pani do syna: To ty sportowcem zostaniesz!
Syn: No jasne!!!! Codziennie trenuję, codziennie!
P: No po kimś to musi mieć
ja: Po ojcu, mnie ze sportem łączy tylko jedna rzecz: białe tenisówki
W tym momencie miła i ładna pani robi jakąś skwaszoną minę i nie wydaje się już tak ładna jak 30 sekund wcześniej.
P: A powinna pani dawać dziecku przykład i uprawiać sport! Ja ćwiczę codziennie! Nie można być takim leniwym, a dzieci należy dobrze wychowywać.
ja: Ale on ćwiczy
P: Chwała Bogu, bo Bóg mu daję tę siłę, ja też ćwiczę dla Boga, Bóg codziennie na mnie patrzy i cieszy się, pani syn niedługo do Komunii przystąpi, niech się pani zastanowi, trzeba przygotować dziecko i siebie, a z takim podejściem to ja nie wiem......

I teraz to ja nie wiem, czy to film, czy wszystko to dzieje się naprawdę. Trochę ogłupiała patrzę na już wcale (nie)miłą i wcale (nie)ładną panią i wiem, że przyszłam tu w zupełnie innej sprawie, właściwie urzędowej, a dzieje się to, co się dzieje. Gorączkowo usiłuje sobie przypomnieć, czy może jednak w moim życiu jest choć odrobina sportu i tym samym mogłabym zasłużyć sobie na zbawienie. Może zaliczyć można bardzo szybkie szorowanie schodów, albo prawie bieg po mieście, kiedy czasu brakuje, albo chociaż seks. Czy miłosierny Bóg zechciałby lekko nagiąć kryteria co do tego co sportem jest? Patrzę na nią i widzę przed oczami trzy koła - wyobraźnia znów płata figle. W jednym jestem ja, w drugim Bóg z (nie)miłą panią, w trzecim sport. Każde kółko osobno i myślę..........na głos

ja: przepraszam panią, ale te trzy koła nie mają zbioru wspólnego. Dziękuję. Do widzenia.

No i spóźniona, a do punktu B gdzie już powinnam być dość daleko. No trudno - taksówka.

Taksówkarz: do szkoły już chodzi?
ja: Jeszcze nie, za rok.
T: Mój wnuk też za rok. I dobrze, nie ma się co spieszyć. Wie pani, teraz to trzeba uważać i na nauczycieli i na dzieci. Nigdy nic nie wiadomo, sami wariaci, a i ile (ściszonym głosem) pedalstwa teraz proszę pani. Musi pani obserwować czy się coś złego nie dzieje, jak dorastać będzie. Teraz proszę pani to co drugi (znów ściszonym głosem) gej.
ja: Może się pan zatrzymać tu?
T: Tu? chciała pani przecież.....
ja: Wiem co chciałam, ale nie mam sił.
T: Na co?
ja: Żeby iść dalej pieszo, ale jeszcze mniej, żeby pana słuchać. Przepraszam. Do widzenia.

Będąc w punkcie B z koleżanką Kasią w restauracji zamawiamy jedzenie.
K: Poproszę sałatkę z tuńczykiem i do tego grzanki. Grzanki są z ciemnego pieczywa?
Kelner: nie z jasnego
K: Ojej, to nie, musimy pójść w inne miejsce, nie zjem zwykłego pieczywa.
Ja do kelnera: proszę dać nam minutę:)
ja: Kasia, oszalałaś? Nie będę teraz głodna szukać dla ciebie knajpy z ciemnym pieczywem, jedz to co jest i nie marudź.
K: Ja NIGDY nie jem TAKICH rzeczy. Wiesz jak się od tego tyje? To są czyste węglowodany, a ja mam 34 lata i nie mogę sobie na to pozwolić. Paweł uwielbia szczupłe kobiety z małym biustem. Jak będę tak jadła to będę gruba!
ja: Ale nie będziesz głodna
K: Przestań!
ja: Sama przestań, bo mówisz bzdury. Jeżeli myślisz, że Paweł jest z tobą, bo jesteś szczupła, to już dziś życzę szczęścia na przyszłej drodze życia z ciemnym i tylko ciemnym pieczywem. Nie możesz zrobić wyjątku? Od jednej grzanki tyłek ci nie urośnie. Albo poćwicz, Bóg Cię wtedy pokocha. A z Pawłem......też może być różnie. Za rok się dowiesz, że jest gejem i że sypia z waszym sąsiadem, a ty będziesz niezmiennie szczupła, głodna i być może samotna
Kelner: I jaka decyzja?
ja: Żadna, ja już nie mam czasu. Dziękuję. Wychodzę.

Ciśnienie - 500 na 300
Puls - 1000000000000000000000000
Odczuwanie - wszechogarniający ścisk żołądka w duecie z burczeniem
Pocieszenie - pod pachą bochenek świeżego, pachnącego chleba

Po 10 minutach sms:
"Przepraszam, jestem chudą kretynką. Co robimy?"
"Wybaczam, wpadaj do mnie. Mam świeży chleb;)"
"Świnia. Idę;)"

Po 20 minutach w kuchni
ja: I jak?
K: Boże, pyszny! I z masełkiem!
ja: Boga w to nie mieszaj, On stoi w kółku z (nie)miłą panią.
K: O czym ty mówisz?
Machnęłam ręką
K: A węglowodany???!!!!!

ja: Węglowodany kochana to ja mam w dupie......dosłownie i w przenośni.



Miejsce: Polska, Poznań.
Wypowiedzi: Rodacy

A przy tym świetnie się tańczy:)))




I.Bo

P.S
A Paweł ze swoim uwielbieniem do małych biustów jakoś dziwnie zawsze ląduje wzrokiem w obfitych dekoltach:)))

wtorek, 23 sierpnia 2011

Cause we were never being boring

Napiszę, tylko muszę sobie w głowie ułożyć. Tak mam,.....za każdym razem muszę ułożyć wstępniaka. Nie napisać "na brudno" w zeszycie, bo nie umiem już stawiać liter. Tylko piosenki mam w głowie, piosenkami mogę.....wszystko. Słyszę to od tygodni, choć dookoła gra coś zupełnie innego. Jakby dwie orkiestry grały równocześnie pod moim oknem. Pamiętam to od zawsze. Pamiętam dokładnie i piosenkę i ten czas. Było wspaniale i czuję, że kolejna wspaniałość jest gdzieś blisko mnie.
Muszę tylko otworzyć odpowiednie drzwi.





....bo Ktoś mnie ciągle pyta kiedy napiszę;)


- teraz się zamienimy
- zamienimy jak?
- normalnie, ty będziesz dziewczynką, a ja chłopcem
- :)

I.Bo

środa, 10 sierpnia 2011

Dostałam kiedyś w prezencie. Bardzo lubiłam. Potem zapomniałam na długie lata. Przypomniało mi się nagle pięć dni temu. Nie słuchałam tego od czasu kiedy zniknęły kasety. Minęło chyba 18 lat.

Jest takie lubienie, które nie mija nigdy i ja się cieszę, że je mam.




I.Bo

sobota, 6 sierpnia 2011

Million Dollar Baby

- Arczi, wymyśliłam coś.
Wymyśliłam plan na zdobycie pieniędzy przy proporcjonalnie niewielkim nakładzie pracy. Na pozór może się wydawać, że potrzebne jest maksymalne zaangażowanie, ale tak naprawdę, to niepotrzebne jest nic. A raczej nie nic, tylko odpowiednie poczucie humoru, którego nam akurat nie brakuje. Rzecz jest dziecinnie prosta, trzeba się jedynie dostać na tefałenowską kanapę. Jak już tam raz usiądziesz, a twoja skóra na pośladkach zetknie się ze skórzaną tapicerką kanapy, to na co najmniej dekadę robotę masz. Bo pomyśl, kto jak nie my? Stosunkowo jeszcze młodzi, a "stosunkowo" jeszcze bardzo, trochę dziwni, więc interesujący, z dwójką pięknych i uzdolnionych wybitnie dzieci, małżeństwo od......zawsze! Ludzie nas lubią, chcą przebywać w naszym towarzystwie, chętnie przebywają w naszym domu, no telewizyjna para jak w pysk strzelił. Nie musimy robić nic, tylko mówić i może troszkę czasem pobełkotać, jak nie będzie wystarczająco ciekawie. Mamy piękną historię początkową z czasów szkolnych, podrzucane kwiaty pod drzwi, no i to jak mnie "zaklepałeś" dla siebie w piątej klasie. Cały elektorat wielbicieli ckliwych seriali po takim wstępie będziemy mieć w garści. Dalej to, co w naszym życiu było i jest. Mamy też przecież mnóstwo materiałów, więc prasówka dostanie wszystko na talerzu, w ilości takiej, że starczy spokojnie na kilka miesięcy. Potem pojedziemy na tym, że nie zawsze było różowo i jak to było śmiesznie, kiedy wcale śmiesznie nie było, a my i tak mieliśmy chwile, kiedy łzy leciały nam po policzkach ze śmiechu (jak przyszedłeś do domu z parawanem na plecach...ta historia jak wiesz nadaje się do gazety). Mam(y) w swoim dorobku grzeszki, a nawet grzechy i wszystko by się przepięknie w takim "nowym życiu" przydało. Choć nie wiem, czy to akurat nie byłoby za trudne. Musielibyśmy pójść w stronę - para idealna - opowiadają co sobie gotują na obiad i jak to bezgranicznie sobie ufają i nikt nigdy nikomu nie grzebie w telefonie ani w ....nosie.
Albo w stronę - dwa dziwadła. I tu fotki w prasie brukowej zatytułowane "Tak wygląda Bosiacka/cki, jak rano idzie po mleko do spożywczaka". A jak wyglądamy w takich sytuacjach i nie tylko to wiesz - idealnie do powyższego tytułu.
Można też przyjąć inną wersję, czyli Ty ten lepszy, ja trochę suka i tu już wysilać się nie musimy wcale. I znów w prasie....."On z dziećmi w domu, ona w gejowskiej knajpie". I dalej "Kiedyś chodziła do baru z gejem, dziś chodzi z chłopakiem, który ma swoją dziewczynę. Tylko u nas foto, zobaczcie kto to!!!"
Super - byt zapewniony na kilka lat.
Musielibyśmy tylko regularnie dostarczać nowych atrakcji, bo inaczej po jakimś czasie groziłby nam występ w "Tańcu z Gwiazdami", a tego moglibyśmy nie przeżyć. Jak ja bym powiedziała, że super , że tańczę, bo dzięki temu odkryłam, że jestem dziewczyną, to Ty byś się posikał ze śmiechu. Wyobrażam to sobie dokładnie!!!:)
O! Pokazalibyśmy za jakiś czas nasze mieszkanie, choć tu też się trochę obawiam, bo nijak nie wpasowuje się ono w modne, ultranowoczesne trendy. Gdyby przemiły pan redaktor zobaczył sypialnię, w której postanowiliśmy zostawić stare, obskrobane z farby ściany z okresu II wojny światowej, to sypialni nie pokazaliby nigdy. Tak teraz sobie myślę, że zdecydowanie musielibyśmy pójść w stronę "dziwadła", bo to zapewniłoby nam brak konieczności naginania się, a to oznacza, że faktycznie nie musielibyśmy robić NIC, tylko pomachać paparazzim na przykład przed tym spożywczakiem.
Mam jednak wątpliwości, czy w wersji "dziwak", VIVA czy GALA zafundują nam egzotyczne wakacje w połączeniu z sesją, a ja bym chętnie raz na takie wakacje się jednak wybrała. No nic, coś się wymyśli.
Tobie to by nawet program dali. Niewątpliwie wzbudzasz zawsze ogromne zaufanie no i świetnie wyglądasz. W końcu nie mówią o Tobie inaczej niż: mmmmmmm, dobry towar, ciacho, przystojniak, Hiszpan, Full Wypas, ma taką aktorską twarz, Bosiacki pokaż brzuch....ja pier**** jakie masz mięśnie!:))))))))
Ja dla odmiany mogłabym pokazać swoje dwie brzuszne fałdy i to, że przytyłam 5 kilo. Potem bym schudła jakieś 8 i to też by pokazali. Kolejna kaska na konto. Moglibyśmy wtedy pojechać na takie wakacje, jakie lubimy, czyli dobra bryka i dwa miesiące po Europie. Mnie by programu nie dali, bo jakbym chlapnęła w tiwiku coś, co się we współczesne ramy myślenia nie wpasowuje, to jak nic zdjęliby go z ramówki od razu. Niestety....mam świadomość, że nie mogłabym powiedzieć tego czego nie chcę i nie powiedzieć tego co chcę.
No, to role mamy podzielone. Jest ten lepszy i jest ten gorszy. Równowaga została zachowana idealnie, a jak wiadomo równowaga w przyrodzie jest najważniejsza.

- wmyśliłam coś. Wymyśliłam plan doskonały. Dziś o czwartej nad ranem. Nowy sezon, nowa jakość.
Po prostu bułka z masłem.

I.Bo

P.S.
Amy w trumnie, Lepper już niedługo też. Piszę o tym, bo za każdym razem wyobrażam sobie nieboszczyka w trumnie. Widzę to bardzo dokładnie, zwłaszcza nogi, dwie nogi jedna obok drugiej, równo, równiuteńko.
Jest mi ich bardzo szkoda.
Jadąc do lasu, zabraliśmy płytę Amy, wygrzebaną z otchłani zapomnienia. Słuchaliśmy jej tam ciągle, a potem Ona umarła.

Ta piosenka jest moją ulubioną.

środa, 3 sierpnia 2011

Takie tam.....


............las..... z wodą, a nawet wódką:)



Rozprawiając wczoraj z napotkaną na schodach sąsiadką doszłyśmy do takich oto wniosków:
- są faceci, którzy z nami sypiają
- są faceci, którzy z nami rozmawiają
- są faceci, którzy z nami i sypiają i rozmawiają
- są faceci, którzy nas bawią
- są faceci, którzy nas rozbawiają pod kołdrą do łez......

.....i tych ostatnich lubimy najbardziej!:)


Dobrego dnia

I.Bo

sobota, 30 lipca 2011

Na ten deszcz.

Państwo są na wakacjach? Są. I co, pada? Pada. To jeżeli nie mają Państwo innych planów proponuję obejrzeć i koniecznie posłuchać. Muzyka w tym filmie jest przecudna. A płyta zaczyna się tak....
- Może zostaniesz?
- A myślisz, że chce mi się teraz gdzieś iść?
- Może zostaniesz tak.......w ogóle.



...Ludzie sobie żyją, nie wiadomo po co, nie wiadomo dlaczego, wszystko jakoś samo się dzieje. Rozumiesz coś z tego?
.....zupełnie jakbym słyszała swojego męża:)

Są wakacje, więc pisania nie będzie.
Tak sobie wmawiam:) i tak się trochę usprawiedliwiam:)

I.Bo

Zapomniałam napisać, więc dopisuję dziś....z serii "Honor Żula":
Mój mąż wjeżdża na naszą ulicę i szuka miejsca do parkowania. Nasz uliczny Żul-Pijaczek macha pokazując wolne miejsce. Rozpoznaje jednak "swojego", czyli tego co za postój nie płaci i mamrocze pod nosem
- ...ja pier**** to znowu ty
Arek wyciąga zetę i mu podaje, a Żul-Pijaczek na to
- daj spokój, lepiej kup coś dzieciom

:)

poniedziałek, 18 lipca 2011

Jazz

Zapraszam na dziesięć minut i trzynaście sekund wspaniałych doznań muzycznych. Trochę wstyd się przyznać, ale znam faceta dopiero od wczoraj. Nie osobiście rzecz jasna, bo biedak nie żyje od osiemdziesiątego drugiego, ale dzięki uprzejmości telewizji.
- lepiej późno niż wcale.....
....jak to mówią w.....Ministerstwie.
Zakochałam się od pierwszego akordu i mam nadzieję, że ktoś jeszcze zarazi się tą chorobą zwaną miłością do muzyki, która przechodzi po kolei, nutka za nutką z ucha do ucha.
Czasami kiedy otwieram okno w kuchni słyszę jak ktoś gra na trąbce w kamienicznej studni podwórkowej. To są bardzo piękne momenty dnia.




- wyszepczesz mi grzechy?
- tak
- proszę bardzo, zaczynaj....
- ale najpierw musisz wyjść z konfesjonału i zdjąć tę śmieszną kieckę.

I.Bo

czwartek, 14 lipca 2011

Boże chroń Polskę. Kit z Polską, chroń człowieka.

- Jak źle widzisz to się przesiądź.
- Gdzie?
- Do tyłu......


......bo tu wszystko lepiej widać. Inna perspektywa, szersza i nikt nie chucha ci w kark. Ostatni rząd przywłaszczam sobie na własność. Ulubione miejsce.....z tyłu, poza peletonem, dwa kilometry za pielgrzymką, na wakacjach po wakacjach, przy powtórkach programów sprzed sezonu, ostatnia w kolejce przed zamknięciem kramiku. Tak jak w szkole, ostatnia ławka zawsze i przesadnie długo. Siedzę i macham palcem w bucie. Trochę ziewam z nudów oglądając przedstawienie, a chciałabym się pośmiać. Nic z tego, wszyscy i wszystko jest śmiertelnie poważne, owinięte w kołderkę obowiązku i tego co należy. Rodzina, praca, obowiązek, najlepsza szkoła, najlepsza komunia, a raczej komunał. Zatopiliśmy się i toniemy. Ratownik też ziewa i przysypia, nie zdąży zareagować. Idziemy na dno jak beton. Pozostaje koło ratunkowe - telefon do przyjaciela - jest nadzieja, o ile przyjaciel jest kosmitą, żyje na innej orbicie z dużym dystansem do rzeczywistości i poważnych tematów. Autoironia jest lepsza niż Ibuprom Max z podwójną lub potrójną i podniesioną do potęgi dawką ibuprofenu. Lepsza niż zeżarty naraz pojemnik Alli. Jedno znieczuli wszystko co jeszcze czujesz, drugie wypłucze z ciebie wszystko co jadłeś i myślałeś nawet rok temu. Realista walczy z idealistą od rana do wieczora, we śnie chyba też. Brakuje tylko przemiany na Mont Blanc. Żart i cynizm w tym związku jest jak butelka dobrego wina. Lekko skrzywi rzeczywistość i pozwoli znów na rechot pod kołdrą.
- ....Dlaczego tak często o sobie mówisz, no tak wiesz..... w tak mało pochlebny sposób?
- Bo to prawda
Mam w sobie dziewięćdziesiąt procent kretyna, pozostałe dziesięć to odpady. Jestem błaznem, żartownisiem z przyklejonym uśmieszkiem. Nie rozumiem trudnych słów. Ale mogło być gorzej.... można być poważnym kretynem w kretynie. Na to, to już nawet morfina nie pomoże.

......ostanie miejsce z tyłu, poza peletonem, dwa kilometry za pielgrzymką,.......ostatnia na ziemi, posprzątałabym sobie i poczekała na koniec. Chciałoby się,....ostatnia,....marzenia ściętej głowy, też ostatniej.....


PRZEPRASZAMY
ZAPASOWYCH GŁÓW BRAK!



I.Bo

środa, 6 lipca 2011

Senne mary i marzenia

Śniło mi się, że mój mąż zakochał się w innej kobiecie.
Rozwiedliśmy się jeszcze tego samego dnia.
Zachodziłam w głowę jak teraz utrzymam bez niego dzieci i siebie.
Postanowiłam wysłać kupon totolotka.
Wygrałam niebotyczną furę pieniędzy.
Miałam już plany i wtedy.......
....obudziłam się.
Otworzyłam oczy i spojrzałam w lewo.
Mąż jest.
Usiadłam na łóżku i rozejrzałam się po pokoju.
Wygranej w totka brak.
;D



Piosenka dla mojego serdecznego kolegi, który wczoraj wyglądał zupełnie jak Dickie Greenleaf:)

Dobrego dnia
I.Bo

poniedziałek, 4 lipca 2011

niedziela, 3 lipca 2011

Staszkowy lot.


Na zdjęciu mój kot Staszek.


Kot Staszek odbył swój pierwszy lot. Lot z czwartego, kamienicznego piętra czyt. piąte normalne. Baliśmy się, że to się może przydarzyć, po tym jak przyłapaliśmy go na gzymsowo-parapetowych wycieczkach. Wmawiałam sobie, że aż tak ingerować w naturę nie należy....chyba jednak trzeba było. Staszek spadł, przeżył, jest w całości a nawet (bo to dość nieprawdopodobne) niczego sobie nie połamał. Biegnąc po schodach myślałam, że będę zbierać staszkowe flaki, że czekają na mnie na chodniku girlandy kocich jelit. Staszek czekał na nas pod samochodem, pod który w panice, nie rozumiejąc gdzie jest schował się przed światem. Mój mąż nie zważając na świat, który kilka minut wcześniej przeraził Stacha wczołgał się prawie w całości pod samochód w wielkiej kałuży i wydobył trzęsącego się nieszczęśnika, któremu z pyska i nosa wyciekała krew i inne płyny. W błyskawicznym tempie byliśmy w klinice, tam szybkie pierwsze oględziny i diagnoza, że chyba nic mu nie jest. Głębsza diagnoza - chyba jednak coś jest......powietrze w brzuchu - odma - brzmiała diagnoza....zostaje w klinice - powiedziała do mnie pani doktor o tak nienagannych dłoniach i paznokciach, że nie mogłam od nich oderwać oczu i zastanawiałam się czy te dłonie dotykają czasem zwierząt. Możliwe, że nie, bo podczas naszej wizyty tylko ja dotykałam Staszka, reszta trzymała się z dala i wyrokowała o przyszłych losach pacjenta. Dostąpiłam nawet zaszczytu pieszczoty promieniami rentegenowskimi w ważącym milion kilogramów gumowym fartuchu i dziwnym urządzeniu przywiązanym do mojej brody.

- .....czy państwo chcą posiedzieć z kotem, kiedy będziemy mu podawać kroplówkę?

Nie bardzo rozumiejąc pytanie bąknęłam, że nie skoro tu zostaje, a my wracamy w takim razie do domu.

Uprzejma pani, uprzejmie wypisała rachunek co trwało wieki, ja w tym czasie przykleiłam nos do szyby, za którą było tysiąc półek z równiuteńko poukładanymi białymi paczuszkami różnej wielkości, saszetkami, puszkami. Wszystko białe.
....Co to u licha?
Sklep! Sklep z jedzeniem dla zwierząt, ale....nie byle jakich. Sklep z jedzeniem dla rasowców, czego dowodem były wypisane na szybie rasy psów.......Golden retriever, Yellow Retriever, Golden Flat Coat, Russian Retriever, English Staffordshire Bull Terrier, Jack Russell Terrier itd.......żadnego kundla. I dopiero teraz, kiedy emocje opadły, kiedy okazało się, że Stach żyć będzie w zdrowiu i szczęściu rozejrzałam się dookoła. W poczekalni sama rasowa zwierzyna i rasowe "człowieki". Eleganckie stroje, biżuteria, zegarki, fryzury, makijaże, nowoczesne klatki, wypasione koszyczki dla milusińskich i żadnego kundla. I kolejna niewiarygodna szyba z napisem.........ODDZIAŁ WALKI Z OTYŁOŚCIĄ.
Moje myśli wyglądały tak - !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Jeden wielki wykrzyknik, nie wierzę.....ODDZIAŁ WALKI Z OTYŁOŚCIĄ!
Chyba kozetka psychoanalityka dla opiekunów tych zwierzaków, bo zwierzak sam sobie lodówki nie otwiera i nie je. Może się mylę, ale moje jedzą tyle ile dostaną ode mnie. Choć po tym co tam widziałam niczego już pewna nie jestem. Jeszcze raz spojrzałam na siedzące towarzystwo...nic się nie zmieniło, sami rasowcy. Spojrzałam na mojego męża i na mnie - brudne koszulki od wczołgiwania się pod samochód, wyświechtane jeansy i trampki. Na mojej głowie włosy upięte w coś, co kilka godzin wcześniej było kokiem, teraz czymś bliżej nieokreślonym, a pod pachą zakrwawiony ręcznik po Stasiu, bo nie było czasu biec znów na czwarte piętro po klatkę. No i nasz Staszek - chudzinka dachowiec. Wypisz, wymaluj trzy kundle.
Uprzejma pani wręczyła uprzejmie rachunek na 500 pln i dodała, że dochodzą jeszcze koszty pobytu, a za parę dni zabieg opatrzenia łapy ok.300 i wyrwanie dwóch połamanych kłów ok.250, razem jakieś 1000. Widząc moje przerażenie dodała, że tyle kosztują zabiegi w znieczuleniu.

Boska Tajemna Moc darowała Staszkowi drugie życie, mnie nic. Za to wydarła z portfela kilka stówek. A może dała - naukę, że zwierzę traktujmy jak zwierzę, byśmy nie leczyli u psychologa własnej duszy, żołądka pupila i innych jego organów.....oraz nauczkę, że w naturę czasem jednak należy ingerować i nie otwierać okien na oścież przy kocie:)

Świat schodzi na psy....raczej świat schodzi na ludzi;)


Dobrego dnia.
I.Bo

P.S.
Określenie "girlandy jelit" ukradłam od Krajewskiego:)

środa, 29 czerwca 2011

So in love

Napisałam, wyszło zbyt długie....znowu. Postanowiłam skrócić, zbyt drastycznie....znowu. Poprawiłam po raz kolejny po to, by znów skrócić i znów poprawić, aż w konsekwencji wszystkich wyżej wymienionych działań ostatecznie skasować.

Wypier****** cię z planszy bejbe.


Jedna z piękniejszych rzeczy jakie słyszałam i widziałam - K.D Lang



Dobrego dnia.
I.Bo

środa, 15 czerwca 2011

Środowa samotna przerwa na kawę i coś słodkiego

Niech cię wstrzymują Aniołowie Stróże,
Wyjdź na podwórze
W niedopiętej skórze.




I.Bo

sobota, 4 czerwca 2011

Mała wysepka z dużą dozą uczucia.


dół:)


góra:)

- No to jak to jest z miłością?
- Zwyczajnie, a jak ma być...
- Kiedy będę wiedział, że to właśnie to, znaczy miłość jest?
- To się po prostu wie....podobno.
- Czyli na mnie to się nie sprawdzi, bo ja nigdy nie wiem tego co wie (a nawet jest pewna) reszta ludzkości.
- Można zrobić doświadczenie...., pomyśl sobie, że spędzisz z nią i tylko z nią pewien czas, a może i wieczność, gdzieś....na jakiejś wyspie bez cywilizacyjnych atrakcji. Tylko ty i ona, tylko wy, tylko miłość. Umiesz sobie to wyobrazić? No i wiesz, jak to w związku, na początku wspaniale (bo zawsze jest wspaniale przez pewien czas), potem jest coraz bardziej zwyczajnie, potem już nawet kiepsko i tak jakby to było tu i teraz próbowałbyś sobie życie uatrakcyjnić trochę na ślepo czyli np. kiedy w stosunkach robi się chłodno to sobie wmawiasz, że jest ok i.......serwujesz sobie przyjemnostki....a to zakupy (które rewelacyjnie poprawiają nastroje w parach) choć to zabieg szalenie krótkotrwały, etniczne wyjazdy, kolacyjki w nowych knajpach, no wiesz...to co robimy zazwyczaj. A na wyspie nic. Jak się wkur**** to możesz się przejść jedynie na plażę obok, jak się wkur**** bardzo, możesz nawet na pewien czas wyprowadzić się na plażę obok, ale ile sam wytrzymasz. Nie masz kumpli, a co gorsza nie ma innych kobiet! no bo skoro to jest ta z którą chcesz i to przez caaaaałe życie, to powinno wystarczyć tobie to co masz, czyli kawałek wyspy, dach nad głową z patyków i liści, jedzenie biegające jeszcze po wyspie, choć jak patrzę na ciebie to tak sobie myślę, że ty to mi na myśliwego nie wyglądasz. No, to pozostaje miłość, miłość, miłość. Bez lukru, bez naskórkowych relacji, bez ucieczki w dobrze płatną pracę no i bez gratyfikacji dzięki której przeżyjesz następne tygodnie i która wytworzy ułudę, że to jest TO.
I woda.
- A lepsza byłaby wóda:)
- Jak wóda ma koić ból to znaczy, że to nie to. Choć w twoim czy moim wypadku to właściwie nie miałoby sensu, bo sama wyspa już byłaby atrakcją, a nawet mogłaby nią być i przez całe życie. Wiesz, my jesteśmy takimi ludźmi, sami sobie.
- To co robić?
- Na początek proponuję przestać być idiotą!
- Dobry początek! No to jak, jutro w tym samym miejscu o tej samej porze?
- Ok.
- No to cześć.
- No to cześć.



I.Bo

środa, 1 czerwca 2011

Desperacko potrzebuję wyjazdu. Jak mawia moja jedyna przyjaciółka eM...

- .....chcę pojechać gdziekolwiek, choćby do Tuczna*


*Tuczno, wieś położona w Parku Krajobrazowym Puszcza Zielonka około 20 km od Poznania



I piosenka z dedykacją dla eM, oraz dla mojego przyjaciela, również jedynego jak pokazuje mi życie na każdym kroku.



W Pozku tropiki.

I.Bo

piątek, 20 maja 2011


Jakub, lat6.

Wchodząc do kuchni.....
....syn Jakub siedzi przy oknie...

ja: co robisz synku?
J: czytam książkę mamo
ja: ciekawa?
J: tak, jestem już na 84 stronie.......ale wiesz co, tak sobie myślę, że na dziedzińcu w Browarze, wiesz tam gdzie jest rzeźba tego kufla, powinien stać Mickiewicz.
ja:!!!!!!


I.Bo

wtorek, 17 maja 2011

Miłość...

Niestety w życiu przeżywa się tylko dwie miłości prawdziwe. Pierwszą, która umiera i ostatnią, od której się umiera...niestety.

Miłość....porządek w domu, nienaganny porządek, nieustający, ten co nigdy nie jest wymuszony i na chwilę, taki, który jest zawsze na zawsze, od wieków i na wieki, jakby sam w sobie był najbardziej naturalnym stanem rzeczy. Bo to jutro, bo przyjdzie, bo wpadnie, bo zajrzy i zobaczy jak tu u mnie pięknie, przepięknie, najpiękniej. Nie będzie chciał wyjść. Jak wyjdzie, będzie myślał tylko o tym jak już wrócić, bo żyć nie będzie mógł inaczej, nie będzie mógł beze mnie, bo miłość....
Miłość....trzaskające gary, garnki, rondelki. Te stare, co w nich jeszcze gotowała stara ciotka. Ta sama co w czasie wojny z szóstką dzieci.....ale przecież to wiesz. I kopystka drewniana, gładka, zaokrąglona wszędzie, bo setki razy mieszała. Kiedyś dla nich, dziś dla mnie i dla ciebie. Ściemniałe drewno ma chyba tysiąc lat. Nawet jak umyta posłusznie leży w szafce pachnie jedzeniem. Tym najlepszym, tym z dzieciństwa. Znasz te smaki świetnie, pamiętasz je, wspominasz. Tłuką się gary, a od zapachu aż kręci się w głowie. Tłuką się gary z miłości...
Miłość....tak, tak, znalazłam już te buty sportowe, wyciągnęłam ze starej komody, pasują. Pobiegnę dla młodości? Ach nie, dla zdrowia przecież. Zatoczę kręgi, coraz dalej i dalej, jednym susem rzekę przeskoczę i pod Katedrą na łące poleżę. Że nie wolno? Że muszę biec dalej? No zgoda. Pobiegnę dla najpiękniejszych nóg, pobiegnę z miłości...
Miłość....książki wszystkie przeczytam te które omijam, bo początki miały do bani. Przeczytam wszystkie te, które zatrzaśnięte w walizach wielkich leżą. Bo mózg musi być najpiękniejszy. Piękniejszy od tych nóg i tak już pięknych. Bo wiszą nam nad głowami pytania bez odpowiedzi, niedopowiedziane wersy, rozpoczęte myśli urwane w pół drogi. Przeczytam je wszystkie i te co u sąsiada też, przeczytam z miłości.....

Kawę też zaparzę z...

Smutne w miłości jest jednak to, że nie tylko nie trwa ona wiecznie, ale że rozczarowania jakie przynosi też mijają szybko.



I.Bo

środa, 4 maja 2011

W domu na kanapie....

- szkoda, że nie jesteśmy takim zespołem
- łe tam...



Mam kilka rzeczy do napisania tu, tylko muszę dobrze przemyśleć czy mogę to napisać.

I.Bo

poniedziałek, 2 maja 2011

Bardzo, ale to bardzo nie lubię książek Paulo Coelho.

I.Bo

sobota, 30 kwietnia 2011

PikseLove

- LOVE...... a skąd ten tytuł Bosiacka?
- bo miało być LOVEDESIGN, mąż kazał pisać, ale ja w design wolę "pracować" (jestem do szpiku przesiąknięta lenistwem) niż o tym mówić czy pisać...dwa lub trzy pierwsze posty tego bloga są dowodem na to. Któregoś dnia powiedziałam, że pisać owszem, ale zupełnie na inny temat, wymazałam DESIGN i pozostało samo LOVE, a że mnie wkurza zbyt długie wymyślanie i nie cierpię się zastanawiać to czy tamto (nigdy się nie zastanawiam dłużej niż kilka sekund) i na ogół wybieram pierwszą lepszą opcję to pozostało tak jak powyżej. Ot i cała historia.
Żadnego szału, szał mnie nudzi zamiast doprowadzać do szału i podnosić ciśnienie:) Choć im dłużej czytam, patrzę i słucham, tym ciśnienie lekko skacze, a ja jako niskociśnieniowiec rozkręcam się w trakcie, to dużo muszę dostać żeby coś drgnęło. W barze około północy zaczynam czuć się dobrze, wcześniej zasypiam. Taki typ.
Ale wracając do Love - to chyba najpopularniejsze słowo w dzisiejszym świecie. Kochamy wszystko, wszędzie i o każdej porze. Kochamy ekspresowo, na krótko i zmiennie. Nic dziwnego, ciągle podsuwają nam pod nos co rusz nowe cudeńka, więc człowiek szybciutko i bez szemrania zmienia swój obiekt do kochania. Zmienność uczuć dobrze wszystkim znana, bo nie możliwym jest obdarować miłością wszystkiego, a i głupio miłości odmówić, więc trochę tu, trochę tam. Łatwo nie jest. Kochamy ciuchy, przedmioty, zdjęcia lub tego kto je cyknął. Kochamy sytuacje, okoliczności, miejsca, pogodę lub jej brak. Kochamy naszych znajomych, oczywiście do czasu aż nie podpadną nam brakiem zachwytu nad naszą osobą, wtedy wylewane jest wiadro pomyj wprost na pysk i o tej miłości zapominamy. Wykrzykujemy "kocham to!" na widok niemal wszystkiego. Jako członek popularnego portalu społecznościowego o znanej wszystkim nazwie Facebook wiem, że modnie jest przebywać w poznańskim Browarze no i koniecznie trzeba go pokochać. Bardzo lubię się tam pokręcić, ale o miłości nie może być mowy. Nie mogę wykrzesać żadnych uczuć w stosunku do miejsc i sytuacji, mogę je lubić, mniej lubić lub nie lubić wcale. Na więcej mnie nie stać. To kolejny i niezaprzeczalny dowód na to, że nie jestem nowoczesna i nie jestem zbyt modna. Słabo w związku z tym komponuję się z browarowym wnętrzem.
Jest jeszcze gorzej - nie kocham swoich przyjaciół, lubię ich....bardzo.
To mądrzy ludzie - nie obrażą się:)
Wszystko kochamy lub lowamy, jak kto woli, ale prawdą jest, że kochamy głównie po polsku lub po angielsku, kiedy może nam się to przydać (bo na przykład właśnie rozwijamy naszą karierę), słownie i obrazkowo. PIKSELOWE LOVE. Czarne serduszka dominantem roku. Cywilizacja nigdy dotąd nie była tak rozkochana. Czas kochanków jakiego nie było od stuleci, Casanova miałby duży kłopot. Każdy jest dziś doskonałym loverem. Ty pokochasz - ciebie pokochają. Transakcja wiązana, tylko trzymaj równo rytm, bo inaczej cię wykopią.

Choć jakby nie patrzeć na tę lekko zabawną sytuację to należy ją chyba jednak rozpatrywać w kategorii pozytywu, bo lepsze pikselowe LOVE niż pranie się po gębach.
A może i nie........

A kogo kocham ten wie:)




I.Bo

wtorek, 26 kwietnia 2011

Back to Beck






Ciągle do czegoś wracam.
Nieustająco.


Zapomniałam dopisać ostatnio.....z serii scenki z mojego życia.
Osoby: ja i Gustaw Gyro
Miejsce - moja łazienka

ja: dobra, pójdziemy razem, tylko poczekaj tu, a ja się ubiorę i uczeszę
....po dwóch minutach wchodzi Gyro do łazienki (oczywiście bez uprzedzenia) i widzi mnie jak upinam sobie włosy
Gyro: ej Bosiacka, ty tak schudłaś czy to to, że masz ręce podniesione do góry???!!!

:DDDDDDDDDDDDDDDDDD


I.Bo

piątek, 22 kwietnia 2011

Jesus Christ Superstar

Przechadzając się właśnie po mieście w zadumie (zaduma dotyczyła podróży dalekich i bliskich), jak się okazało nie małej, bo doszłam zupełnie w inne miejsce niż zamierzałam, pomyślałam sobie, że choć Wielkanoc to największe i najważniejsze święto kościelne, to jednak dużo mniej spektakularne w społeczeństwie niż Boże Narodzenie. To widać gołym okiem. Nie ma tego zamieszania, tej podniety, szału w sklepach aż takiego też nie. Szał jest ale w tak zwanych mięsnych, bo odpowiednia ilość białka zwierzęcego na każdego członka w rodzinie być w święta musi. No i też okoliczności dla przeciętnego obywatela inne. Na Gwiazdkę człowiek jakoś tak spontanicznie cieszy się z narodzin Pana, a dziś co? Wesoło nie jest, głupio świętować śmierć. Błąd! - ktoś krzyknie, nie to świętujemy tylko zmartwychwstanie! Prawda, ale i tak trochę głupio skoro najpierw trzeba się zasmucić. Nie jesteśmy stworzeni do tego żeby tak dzień po dniu nastrój zmieniać. Jawi się to dla nas dość kłopotliwie i być może dlatego miny mamy nietęgie i czujemy się lekko zmieszani. A jak człowiek nie wie co ma zrobić, to tak pomyka boczkiem - boczkiem, żeby nikt go nie zauważył, nie pytał i tak jakoś przetrwa.
Ciągle się zastanawiam jak to z tym Jezusem było naprawdę. Dla wielu jestem szatańskim wcieleniem, nie zmienia to jednak faktu, że zastanawiam się często. Szatańskim pewnie dlatego, że nie boskim, a skoro nie znamy nic innego oprócz boskości i zła, no to faktycznie, w dość naturalny sposób bliżej mi do rogacza z ogonem. Zastanawiam się - był czy nie był, co robił, co myślał, miał swoje zdanie czy godził się na wszystko bez szemrania, a może był totalnie zmuszony, bez wyjścia, bez odwrotu, zmanipulowany......czy to wszystko mogło mieć miejsce? Mózg mi się kiedyś wypali....
......jeżeli go masz idiotko!
Jednego nie można mu odmówić. Popularności! Nikt nie był i nie jest bardziej rozpoznawalny. Nawet nie ma co stawać w konkury. Sprawa przegrana na starcie. Jezus się na mnie nie pogniewa (o ile istnieje), głowy nie stracił, ukrzyżowali biedaka, więc łeb wciąż na karku ma. I skoro jest gdzieś.......gdzieś tam, to widzi i swoje myśli. A i naród pewnie sobie poradzi, a jak nie to szansa w przyszłości, bo za rok Jezus znów zmartwychwstanie.
I tak można pisać, pisać, pisać, bo to temat rzeka, ale nie chce mi się no i mazurek już krzyczy do mnie z piekarnika.
Ja bym tylko chciała, żeby ten "nasz" pan Bóg, skoro już z synem własnym postąpił jak postąpił, nie był ciągle taki smutny i jakiś taki ...roszczeniowy "wiecznie".



.............................................................

Moi wielce zamożni znajomi w Wielki Piątek z racji postu nie jedzą mięsa, tylko....krewetki. Jako ludzie z pozycją nie mogą sobie pozwolić na śledzia lub co gorsza pyra z gzikiem. To jednak nieodzownie kojarzy się z ubóstwem, ubóstwo z niedojstwem, to z kolei to już społeczne dno, więc.......jako ludzie nowocześni, wyznaczają pewnikiem nowe trendy:).

.............................................................

I jeszcze kilka słów z dedykacją dla Adama, kilka historii z życia.

Będąc wiele lat temu na delegacji z dyrektorem firmy w której pracowałam, zatrzymaliśmy się w przydrożnym bistro celem zjedzenia śniadania. Bar gdzieś pod Piłą, za ladą kobitka słusznej postury i obfitych kształtów

dyrektor: a jaj sadzonych widzę nie ma?
żena za pultem przechylając się i pokazując światu cały swój powabny biust: nie ma, ale jak pan chce to mogę panu posaaaaadzić.
:DDDDDDDDDDD

Ta sama delegacja, miasto Bydgoszcz, w samochodzie jedziemy z naszą bydgoską klientką

dyrektor: podobno w Bydgoszczy w centrum handlowym otworzyli Geant'a? Słyszałem że to sklep na wysokim poziomie, czy to prawda?
klientka: Na wysokim? Nie, na parterze!
:DDDDDDDDDD

Ta sama kobieta
- pani Izo, pani nie będzie wiedziała jak smakuje prawdziwe życie, jeżeli nie zje pani hot-doga na wyścigach i nie poczuje pani w zębach chrzęstu żużlu!

Nie będę Państwu pisała co musiałam ze sobą robić, żeby nie wyć ze śmiechu we wszystkich tych sytuacjach:D

Alleluja!

I.Bo

niedziela, 17 kwietnia 2011

Sexy Fortuneteller

So damn you Cinderella I think I'm in love with you
sexy fortuneteller
Oh Cinderella
Do me like you did my - Fischikella

Głośno!



...pewna żabka uśmiechnięta
miała sprzątać dziś na święta
zamiast sprzątać w swoim stawie
oddawała się zabawie
i dziwili się znów ludzie
jak utonąć można w wó(o)dzie...

I.Bo

Dziękuję za uwagę, idę myć drewniane stuletnie schody.
Myć????
Szorować!
Na kolanach!!
Uwielbiam to!!!

Napisałam to dla mojego męża, za którym dziś bardzo tęsknię;)

czwartek, 14 kwietnia 2011

Idziesz do McDonalds'a?

Miały być dwa słowa. Z dwóch zrobiło się dwadzieścia, a to dopiero początek był. Bez sensu, kto przeczyta przydługą mowę. Nikt. Długość sms'a to długość odpowiednia. McDonaldowy blog - jak najwięcej w jak najkrótszym czasie. Milion kalorii w jednym kęsie, brzuch pełen, syty i rubasznie się trzęsie. Nie jestem lepsza. Nie czytam zbyt długich wypocin. Skaczę z akapitu na akapit, prześlizguję się po pierwszych zdaniach, omijam resztę i rozkoszuję się ostatnim. Czasem jest ono na tyle ciekawe, że sprawdzam jednak w czym rzecz.
Błagam o koniec tego miesiąca.
No i piosenka załatwi sprawę. Jak zwykle. Gdybym miała więcej pieniędzy wydawałabym je namiętnie tylko na płyty.



I.bo

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

1973-07-26

Leo
Horoskop urodzeniowy dla urodzonych dn. 1973-07-26:

Jest to człowiek ognisty, mocno zbudowany, mówiący głośno, o przenikliwym spojrzeniu. Dzielny, rezolutny, wymowny, wspaniałomyślny - wystarcza sam sobie. Z powodu swej dużej odwagi przechodzącej nawet czasem w zuchwałość - naraża się niepotrzebnie na niebezpieczeństwa. Pragnie władzy i zaszczytów - ale odznacza się też dużym poczuciem honoru i godności własnej. Umysł jego jest zdolny i bardzo elastyczny, wykazuje często duże zdolności literackie i krasomówcze. Interesuje się wszystkim co piękne i wzniosłe a jego wyobraźnia jest bardzo żywa. Jest pełen entuzjazmu, ale jego ufność łatwo może przerodzić się w niedowierzanie. Gdy się raz zrazi do kogoś - nie da się później przekonać. Prowadzi życie dość nieregularne, niczym się nie krępuje i pozwala sobie na wybryki. Dzięki nadmiarowi uczuciowości i namiętności - popełnia ekscesy, nieraz ulega wybuchom namiętności i żałuje poniewczasie. Skoro potrafi się w końcu opanować - może dokonać wielkich rzeczy w życiu. Stosunki z braćmi - zazwyczaj układają się harmonijnie. Dzieci będą mu pociechą i źródłem szczęścia. Kobieta urodzona dzisiaj jest doskonałą wychowawczynią i pielęgniarką, a jako kucharka jest niezwykle uzdolniona. W miłości jest bardzo bezpośrednia, poświęcająca się. Nie lubi wszystkiego co drobiazgowe i marne, a na swe otoczenie pragnie wywierać wpływ ożywiający. Im starsza się staje - tym większą aktywność przejawia. Nie powinna martwić się przeszłością, lecz radośnie patrzeć w przyszłość.


To jakby o mnie
I.Bo

Szemrane interesy

Niebezpiecznie jest kiedy głowy nie masz tam gdzie być powinna. Kiedy myśli są daleko, kiedy powoli odklejasz się od rzeczywistości. Niebezpiecznie. Alter ego jest na prowadzeniu....chwilowo. Trzeba być czujnym i nie dać mu się zwieść. Tylko na to czeka, żeby zająć twoje miejsce, rozpycha się i panoszy. Po cichu, prawie niezauważalnie przejmuje terytorium kawałek po kawałeczku. Nim się obejrzysz przestaniesz istnieć. Mój numer jako pierwszy w telefonie, kombinacja klawiszy jako skrót. Ten jedyny zawsze darmowy, żeby w panice nie pomylić i najszybciej na świecie dostać ratunek w postaci słów......wracaj, idź do pracy, nie pal.
Leo do klatki, na wolności wcale nie jest tak dobrze.

Jedna piosenka, jedna dedykacja.



I.Bo

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

Zwykle tego nie robię, ale dziś uczynię, bo bardzo, bardzo mi się podoba.
Mam nadzieję, że to będzie sukces, choć w kraju w którym wciąż największe branie mają "pańciowe" kiecki to duży znak zapytania.

Przed Państwem mężczyzna po czterdziestce - Robert Kubisz.






















I.Bo

czwartek, 31 marca 2011

Kobiety......

Nie byłabym sobą, gdybym tego tu nie wrzuciła.




Dobrego dnia.
Dziś ciepło.
I.Bo

środa, 30 marca 2011

Jakby nie było jest bardzo miło.

Nie ma na kogo liczyć. Nie ma co liczyć na to, że ktoś nam umili życie. To się zdarza tak rzadko, a potem co? No właśnie, potem nic. A człowiek czeka i myśli, że się powtórzy. No to czekaj.........Czekaj tatka latka, aż kobyłę wilcy zjedzą. Sam o siebie zadbaj i przyjemność sobie spraw. A raczej przyjemności sprawiaj sobie wiecznie. Wiecznie, czyli od teraz do śmierci i po śmierci dalej jakoś tak kombinuj, żeby się nie kończyło. Rób to na co masz ochotę. Że nie wolno, że nie wypada? A komu to oceniać? Sami przed sobą? Może, ale jak spisać listę zysków i strat, to i tak wygrywają zyski. Bo błysku w oku i zadowolenia nie zastąpi nic. No chyba, że komuś cierpienie sprawia przyjemność, to przepraszam. Rację ma.
Więc myśl człowieku i wymyśl wreszcie, żeby było rozkosznie. Nawet nieprzyzwoicie. Sam dla siebie.
Bo nikt inny dla ciebie tego nie zrobi.
Człowieku.



I.Bo

sobota, 26 marca 2011

Czyści

Stanisław Grochowiak

Wolę brzydotę
Jest bliżej krwiobiegu
Słów gdy prześwietlać
Je i udręczać

Ona ukleja najbogatsze formy
Ratuje kopciem
Ściany kostnicowe
W zziębłość posągów
Wkłada zapach mysi

Są bo na świecie ludzie tak wymyci
Że gdy przechodzą
Nawet pies nie warknie
Choć ani święci
Ani są też cisi



Dobrego dnia.
I.Bo

piątek, 25 marca 2011

Powstałam z martwych. Dziś o poranku.




I.Bo

czwartek, 24 marca 2011

Go to the mattresses cz.II

Krótka instrukcja obsługi

- Ciąża to nie choroba, można robić wszystko na co ma się ochotę ( no prawie wszystko:D)

- Poród to nie rzeź. Zwyczajna sprawa. Owszem wymaga wysiłku i to niemałego, ale......kobieta potrafi wiele:). Żeby nie trwało zbyt długo nie należy zasuwać do szpitala przy pierwszym uczuciu bólu. Ja troszkę przegięłam i za pierwszym i za drugim razem. Zwłaszcza za drugim......chciałam zobaczyć rozdanie Oskarów, a jak wiadomo najważniejsze nagrody są na końcu. W związku z tym, dojechałam do szpitala w tzw. ostatniej chwili, co skutkowało niewiarygodnie szybką akcją. Ot przyszła, urodziła i poszła. Poszła ku przerażeniu szpitalnego personelu pod prysznic zaraz "po". Personel wrzeszczał pod drzwiami, że do łóżka, a ja, że owszem, ale dopiero po kąpieli, bo mnie zaraz szlag trafi jak tego nie zrobię. Bardziej zmęczyło mnie to tłumaczenie niż sam poród chyba. Po wyjściu z łazienki wytłumaczyłam wystraszonej pielęgniarce że "ja tak mam" i bardzo proszę nie panikować, bo ja nie mdleję, mam się świetnie i idę sobie poczytać.

- obsesyjnie nie myśleć o karmieniu piersią i wyrzucić z głowy myślenie, że jak nie napije się z cycka to na pewno zapadnie na milion przerażających chorób. Nie pije z cycka - napije się z butelki. Myślenie takie sprawia, że jest się bardzo zrelaksowanym, a jak się jest już zrelaksowanym to z cycków mleko się leje, dzidzia pije i wszyscy są szczęśliwi jak w amerykańskim filmie. Szczęśliwa matka - szczęśliwe dziecko.

a co dalej......

- ..... zwyczajnie. Spokój i tylko spokój. Maleńkie dzieci nie robią nic innego tylko śpią, jedzą i wydalają, więc pracy prawie przy nich nie ma. Wspaniały moment, żeby zrobić coś ze sobą. Nie włóczyć się po domu w dresie i wyciągniętej bluzie, z tłustymi włosami i skwaszoną miną. Oczywiście nie muszę chyba dodawać, że w szpitalu też nie wyglądamy ja zombi. Zróbmy to dla siebie i tych biednych lekarzy, którzy codziennie muszą oglądać u nas to i owo, więc przyzwoity wygląd nie zaszkodzi.


- Zaczyna się życie z maluchem i jak napisałam wczoraj, okres niemowlęctwa nie zaliczam do najatrakcyjniejszych, ale przeżyć się da, a nawet trzeba. Więc umilajmy go sobie różnorako. Zapraszajmy gości, wychodźmy do znajomych (z dzieckiem można zrobić wszystko i wszędzie), do kina, teatru, na koncerty, zostawiajmy maluchy z dziadkami, niech się przyzwyczajają od początku i jedni i drudzy. W ten sposób moje bachory uwielbiają jeździć na całe weekendy do dziadków, to zupełnie inna rozrywka niż z rodzicami. Dzieci wcale nie potrzebują nas 24 godziny na dobę, a już na pewno nie naszej zbolałej miny.

No i życie toczy się dalej, kiedyś byliśmy sami i szczęśliwi, teraz bądźmy w składzie rozszerzonym i też szczęśliwi. Dziecko nie ogranicza, to my sami się ograniczamy. Nie wiem dlaczego. Wracajmy do pracy, dzieci w żłobkach i przedszkolach dla najmłodszych nie umierają. To normalne miejsca. Moje pierwsze dziecko miało opiekunkę, drugie żłobek - bez różnicy. Zdrowe, zadowolone i niebeczące.

Nie przesadzajmy, zwyczajnie nie przesadzajmy. Kochajmy je najbardziej na świecie, ale dobrze jest kiedy nie zastępują nam innych dziedzin życia. Praca to praca, rozrywka to rozrywka, seks to seks, a dziecko to dziecko. Miłość aż po kres, nigdy w zamian.

Zasada DZIECINNIE prosta: szczęśliwy rodzić - szczęśliwe dziecko!

P.S
Kiedy ktoś do nas wpadał, lub my nie byliśmy w domu nie robiliśmy ceregieli z kąpaniem. Po prostu się nie odbyło. Chusteczki do tyłka, a kąpanie rano.
Nie szorowałam ciągle podłogi, raczkujące dzieci wychowywały się na podłodze ze zwierzętami (kotami) - obsesja toksoplazmozy u kobiet w ciąży wciąż jest dla mnie zaskakująca.
Nie wyparzałam wszystkiego....właściwie nie wyparzałam chyba niczego.
Nie nosiłam ciągle na rękach, bo....nie chciało mi się.
I szłam we wszystkim na skróty:)
I wszystko to przygotowałam sobie siedząc w bunkrze. To jest moja wojenna strategia.

A i jeszcze jedno - rodźcie dzieci wcześniej, po trzydziestce wszystkie matki są zaprzeczeniem tego co napisałam powyżej - horror:D

Może to się kiedyś komuś przyda.



P.S do P.S
czyli.....
będąc ostatnio na spacerze z bliskim znajomym, powiedziałam, że żałuję, że nie mam więcej dzieci:)

I.Bo

wtorek, 22 marca 2011

Go to the mattresses

- Przyjedź do mnie.
- Przyjadę pod warunkiem, że nie będziemy rozmawiać o niemowlakach.
- Ok.
- Obiecujesz?
- Obiecuję, ale wiesz...., ty nie rozumiesz....
- Rozumiem. Dla przypomnienia - urodziłam dwoje dzieci.......

........moje jednak są już dość duże. Okres niemowlęctwa mam za sobą i przyznaję - choć zapewne zostanie to niezbyt dobrze przyjęte przez społeczeństwo - wcale za nim nie tęsknię. No bo za czym tu tęsknić?
Za tym, że myli się dzień z nocą, że ruszyć się nigdzie nie można, że cycki masz jak balony i wiecznie siedzisz z rozpiętą bluzka i karmisz, a jak nie karmisz, to kąpiesz, zmieniasz pieluchy i nie rzadko czujesz ciepłe wymiociny twego skarbeńka spływające po twoich plecach.
Tak - jestem tą straszną matką, która nie uważa tych wszystkich sytuacji za cudowne, a karmienie piersią nie było najwspanialszym przeżyciem z jakim przyszło mi się zetknąć. I nie ma różnicy w jakim wieku decydujesz się na dziecko. Dojrzałość lub jej brak nie ma tu żadnego znaczenia. Moje dzieci dzieli siedem lat i za pierwszym i drugim razem czułam dokładnie to samo. Można też założyć, że nie jestem dojrzała do dziś i stąd to "upośledzone" podejście do sprawy. Ale skoro nie dojrzałam w wieku trzydziestu ośmiu lat, to chyba już nie ma na to szansy i nie pozostaje mi nic innego jak tylko żywić nadzieję, że istnieją jeszcze inne, równie "niedojrzałe" kobiety jak ja.
Obserwuję swoje koleżanki, znajome, młode kobiety w rodzinie, które z zaciśniętymi ustkami wykonują miliony czynności niczym nakręcone roboty. Czynności związane tylko i wyłącznie z ich dziećmi. Jakby tylko po to istniały. Nie można z nimi usiąść przy stole, napić się kawy, porozmawiać. Biegają po domu nie spuszczając malca z oka, trzymają je ciągle na rękach i najgorsza rzecz na świecie.....mówią po niemowlęcemu!!!
- i cio, powieć cioci jak maś na imię.......
A ja w duchu warczę......nie jestem ciocią, jestem Izą!
Kiedy pytam jak dają radę, słyszę - nigdy nie byłam tak szczęśliwa!
I znowu ja mamroczę po nosem - no popatrz, ja byłam szczęśliwa już wcześniej....
Czasem wydaję mi się, że to prawda, że to mnie coś ominęło, ale kiedy podchodzę blisko i zaglądam głęboko w oczy to widzę.....i wtedy myślę - aha, mam cię!
Tylko dlaczego same to sobie robimy? Czy ktoś tak naprawdę wymaga od nas tego trochę głupiego poświęcenia? Społeczeństwo, matka, mąż? O co chodzi? To jakaś okrutna, wiekowa zmowa być musi. Tylko kto to wymyślił? Pewnie my same. I po co? Żeby się wzajemnie zadręczyć. Wiecznie ze sobą rywalizujemy....., nawet o to która jest lepszą matką. Z natury wredne jesteśmy bardziej niż mężczyźni. Same sobie to robimy i.....masz babo placek.
Przecież może być zupełnie inaczej. wszystko zależy od podejścia do tematu. Niezaprzeczalnie kochamy swoje dzieci (ja o swoich mówię bachory), ale nie może to oznaczać tego, że od teraz całe nasze życie podporządkowujemy małemu najeźdźcy.
Ja się na to nie godzę. To ja byłam pierwsza, ja zadecydowałam, że jesteś, więc teraz bądź tak miła droga dziecino i dostosuj się proszę do mojego życia, bo od tej chwili będziemy je jakby dzielić razem. Jak się domyślasz matkę masz fajną to i życie fajnym będzie. Współpraca mile widziana, żeby nie powiedzieć - konieczna.

Nie czekałam z rozmarzoną twarzą na dziecko. Ja przygotowywałam się do wojny. Byłam w okopach, na linii frontu z opracowaną wojenną strategią.
Miałam bunkier (do dziś go mam)- jednoosobowy. Nikogo tam nie wpuściłam. Bo to była moja wojna. Nie potrzebowałam sojuszników - koleżanek (bo dzieci jeszcze nie miały), męża (bo co biedny chłopina mógł o tym wiedzieć). Uzbrojona po zęby szłam na wojnę, "szłam na materace". Uzbrojona w cierpliwość i konsekwencję, nie zapominając nigdy o sobie.

Wygrałam dwie wojny. Jedną w wieku dwudziestu pięciu lat, drugą kiedy miałam trzydzieści dwa lata. Smak zwycięstwa czuję do dziś, a patrząc na moje dzieci umieram z dumy.
Z dzieckiem jak z "wrogiem". Musisz się przygotować do wojny, zejść do okopów, spacyfikować najeźdźcę, a potem to już tylko kochać....kochać.....kochać.



I.Bo