2.30 w nocy i przewracanie z boku na bok. Wiedziałam, że nic z tego nie będzie. Wstałam o 3.40 i podreptałam do kuchni. Zrobiłam kawę i przeczytałam całą książkę do tzw. przyzwoitego rana, kiedy wstała reszta domowników. Dobrze się poczułam. Ale nie z powodu przeczytanej książki. Z powodu tego dziwnego uczucia, które znałam już wcześniej i które pojawiało się dwa, może trzy razy w moim życiu. Nadejście końca, ale takiego dobrego. Końca dobrej rzeczy o której wiesz, że się skończy i możesz później dobrze wspominać. I ten koniec choć o nim wiesz, zawsze jednak zaskakuje. Jak moje porody - zawsze wcześniej i bez bólu, czyli trochę nie wiadomo było że to już. Tyle, że poród to początek nowego, a koniec to jednak koniec. Choć taki koniec to znów najwspanialszy stan umysłu (przynajmniej mojego). Ten stan to wolność. Na tę jedną rzecz w życiu jestem zachłanna. Nie znoszę spinania się, bezsensownych nerwów, potoku głupich słów, które wprowadzają napięcia w domu. Dziwacznych obowiązków, obrządków, przyzwyczajeń nad którymi nikt się nie zastanawia i są tylko dlatego, że są, że powinny być. Ciągłej gonitwy. Plan na niedzielę - spacer, zakupy, obiad, kawa u cioci. Święta - tysiąc wizyt, każda na innym końcu miasta, tony jedzenia wcześniej kupionego w amoku zakupów także z podniesionym ciśnieniem, godziny sterczenia przy garach, cztery zupy, bo każdy chce inną, czekania na krewnych, spóźnienia (bo czas z gumy nie jest), obrażone miny i nerwy. Wszystko bez powodu. Człowiek sam sobie to robi, a potem się wścieka.
A przecież można obudzić się rano, popatrzeć kto tam obok nas leży w łóżku i
uśmiechnąć się. Niespiesznie zacząć dzień, bo do czego tu się spieszyć?
....Do ciotki, na spacer, na zakupy, do restauracji na obiad....itd...itd...itd.
Do zawału! A tego przecież nikt przedwcześnie nie chce.
Życzę dobrych wolnych dni bez spinki, bo widziałam co się działo na ulicach i w sklepach przed tzw. długim weekendem. Współczuję wszystkim, którzy musieli przez to przechodzić. Proszę następnym razem powiedzieć DOŚĆ i spokojnie czytać sobie gazetę na kanapie, na balkonie, na trawie......gdzie tam Państwo najbardziej lubią. Szkoda życia.
Jakoś tak wyszło, że początek był o końcu, a koniec o zupełnie innej rzeczy. Ale nie ma co rozwijać. Koniec to jednak zawsze koniec:)
....choć kiedyś napisałam, że wolny człowiek to taki, który wie, że jest zależny:)
I.Bo