poniedziałek, 29 listopada 2010

Troszeczkę...

K: mamo, byłem dzisiaj na ślubie
Ja: czyim?
K: swoim!
Ja: o! ożeniłeś się ! Z kim?
K: z Wiktorią Ciecharowską:)
Ja: gratuluję:)
K: ale wszystkie dziewczyny mnie chcą, rozumiesz, wszystkie chcą tylko mnie!
Ja: tym bardziej gratuluję synku, ale pamiętaj.......
K: wiem, wiem, mam być zawsze dla wszystkich dziewczyn bardzo dżentelmenowski...
Ja: dżentelmeński synku
K: no tak, mówisz mi to codziennie mamo!!!

........trochę przeginam???:D

Ja: wiesz co, tak sobie pomyślałam, że tak bardzo zachęcam innych do życia w luźnych związkach, a sama jestem mężatką. Czy to mnie nie stawia trochę w złym świetle?
A: no trochę tak
Ja: no właśnie.....i pomyślałam sobie, to znaczy chodzi mi o to......yyyyyy, czy nie zechciałbyś się ze mną rozwieść? Tak wiesz, dla dobra sprawy. Przecież to i tak nic nie zmieni:)
A: jeżeli tego chcesz to proszę bardzo, przynieś tylko odpowiednie dokumenty i pokaż co podpisać
Ja: obawiam się, że to nie wystarczy. Musisz w sądzie powiedzieć, że mnie już nie kochasz
A: a nie, kłamać nie będę!

.......no i masz babo placek. Prawy, do bólu uczciwy mąż to wielka zaleta, ale z takim to żaden przekręt nigdy się nie uda;D

poniedziałek, 22 listopada 2010

Puszczać się czy nie puszczać?

X: Mówię tobie Iza, poznałam kiedyś tak przystojnego faceta......
ja: .....że co?
X: Że marzyłam tylko o tym, żeby pójść z nim do łóżka.
ja: No i?
X: No i było....strasznie,....wiesz co mam na myśli? Ale co miałam zrobić?
ja: Wyjść!
X: Widzisz, a ja tego właśnie nie zrobiłam, dawałam mu dalej szansę.......:(

Nie piszę o słabej kondycji kochanka. Zwyczajna rzecz. Zdarza się, przecież jesteśmy tylko ludźmi ze swoimi nastrojami, gorszymi i lepszymi dniami, łatwo o wytrącenie z równowagi a rola superbohatera łóżkowego wcale nie taka prosta.
Trochę mi się oczy zamykają, więc do rzeczy.
Chodzi o to, o czym myślimy będąc w łóżku z mężczyzną. My durne kobiety, myślimy o mężczyźnie. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że my myślimy tylko o mężczyźnie. Żeby mu się podobało, żeby był zadowolony, żeby czuł się świetnie, żeby mu nie sprawić przykrości, niczym nie urazić nawet, gdyby było kompletnie nie tak.
Pogubiłyśmy się zupełnie, zapodziała nam się gdzieś nasza seksualność, pragnienia, to czego naprawdę potrzebujemy będąc z mężczyzną. Wszystko zawieruszyło się miedzy garnkami, dziećmi, pracą.......Przestałyśmy o sobie myśleć, o swoim erotycznym ego. Spotykam tak wiele nieszczęśliwych kobiet, a na wspomnienie o seksie, te na pozór bardzo nowoczesne spuszczają oczy i nie bardzo chcą rozmawiać. Nie chcą, bo nie potrafią. Wstydzą się, bo tak zostały wychowane. O seksie rozmawiają jedynie serialowe bohaterki, a my patrzymy i zazdrościmy, też byśmy chciały ale......
Dlaczego tak się dzieje, że w świecie zdominowanym przez fejsbukowe mutanty, łatwo nam wstawić własne zdjęcie z wydętymi ustami i niemal nagim biustem, a rozmowa, jak sądzę bardzo pomocna w dalszym życiu jest tak wstydliwa?
Pogubiłyśmy się, to pewne. Poza tym, skąd mamy wiedzieć czego pragniemy skoro myślimy tylko o zdobyciu męża i o tym, aby przy nas tkwił do końca życia. A może by tak, popróbować przed. I to próbować dużo. No przecież trzeba się jakoś uczyć. Wiem, wiem tak nie wolno, to brzydkie...wiadomo, mężczyzna, który ma wiele partnerek, to wspaniały kochanek, kobieta w tej samej roli.......no jak byśmy powiedzieli......?

......a to dziwka - rzekła śliwka.....
....w życiu jak na straganie.

Czy tak nie jest? Oczywiście, że tak.
Posunę się dalej, można też na przykład świetnie poznać samemu własne ciało.
- nie wolno! Ręka Ci uschnie i odpadnie!!!!!
Nie znam nikogo, kto chciałby żyć bez ręki, nie wolno to nie wolno, tak nam wmówili, więc tkwimy w tym społecznym przykazie, trochę nieszczęśliwe, ale za to przekonane o swej przyzwoitości.
Jestem jednak zdania, że powinno się próbować. Przecież to wcale nie jest takie łatwe. Nie wierzę w miliony orgazmów za każdym razem, panie wiedzą, że to skomplikowana historia wymagająca niewątpliwie treningu. No to co robić?
Puszczać się, puszczać ile się da, aż nie znajdziemy. Puszczanie jest fajne i radosne. Herezja? Mam nadzieję, że nie. Wątpliwości? Zawsze są. Najczęściej natury technicznej. I tak na przykład wśród moich rówieśniczek.....

- ....ale czy moje piersi, które wykarmiły dwójkę dzieci wytrzymają konfrontacje z jego wyobrażeniami?

Nie myślcie o tym, jesteśmy fajne w całości.
Jeżeli jesteście w szczęśliwych związkach w bonusie z rewelacyjnym seksem, ten tekścik Was oczywiście nie dotyczy, ale jeżeli tkwicie w czymś nieszczęśliwym lub co gorsza samotnym....hmmm. Szukajcie dobrego kochanka, bez niego nic się nie uda. Dla podpowiedzi dodam, że dobry kochanek to taki, który zwraca na nas w łóżku uwagę, jest czuły, cierpliwy, bacznie obserwuje, wtedy wie jaki krok powinien być następnym.
Puszczać się czy nie puszczać? Oczywiście, że tak.
Gadać o seksie? Oczywiście, że tak.
Brać z życia ile się da? Bezapelacyjnie tak. Innego mieć nie będziecie.
A dawać z siebie? Więcej niż pozwala nam na to szeroko pojęta obyczajowość.

Lepiej być uśmiechniętą "dziwką" niż cnotliwą sekutnicą.

Dobranoc Państwu, bo choć jest prawie południe, ja kładę się do łóżka. Celem uspołeczniania własnej zdziwaczałej osoby pracowałam do późnych godzin nocno-porannych w komisji wyborczej. Tak, to nie pomyłka:). A może to już na końcu była rozrywka......sama nie wiem, może trochę;)

P.S
Czy ja przypadkiem pisząc co powyżej nie straciłam bezpowrotnie szansy na posiadanie kochanka? Coś mi się wydaje, że owszem, heh.
Oj, dowcipkuje panienka od wczoraj:)

wtorek, 9 listopada 2010

3 na 1

Nie mogąc się zdecydować na jedną, postanowiłam zadedykować aż trzy wspaniałe muzyczne nuty na jeden dość słaby listopadowy dzień. Z przyjemności czeka mnie kawa z Panem S. (i być może również z szarlotką), wieczorem zaś miły wieczór w towarzystwie pana G. (jak ostatnio odkryłam, jest to odnaleziony po latach młodszy brat Ani Rubik:D) + wykład Piotra Szaradowskiego
"Hiszpania jako źródło inspiracji wielkich krawców”. Brzmi dumnie, a jak będzie? Liczę na maleńką dawkę alkoholu:)







A komu dedykuję? Państwu i sobie:)

środa, 3 listopada 2010

A welonu brak.

Z blogiem jest tak. Albo piszesz tematycznego np. o truskawkach i wtedy skupiasz się i zgłębiasz wszystko co tematu truskawkowego dotyczy, albo napiszesz to co w głowie tobie siedzi i wtedy....... No właśnie. Rozcinasz skórę, pokazujesz serce, duszę i własne myśli. Bo nie da się pominąć faktu, że choć zawoalowujemy pewne historie, mieszamy czas, postaci czy wydarzenia, to prawda jest taka, że to głównie o nas samych jakkolwiek staramy się to ukryć. Wystawiamy się na publiczną pochwałę ale też i chłostę, nadstawiamy twarz i d***. I wszystko jest właściwie ok do czasu, kiedy nie odkryjesz zakładki pt. STATYSTYKI. I tu przyznać muszę, że lekko jest to stresujące, bo liczby mogą przerazić. Jako osobę tchórzliwą, wprawiły mnie w cięższe przełknięcie śliny i chwilowy paraliż palcy na klawiaturze. Z drugiej strony oczywiście ucieszyły i sprawiły, że być może jest w tym choć mikroskopijnej wielkości sens. I tej właśnie myśli dziś się uchwycę i spróbuję się pokusić o przekaz do pewnej grupy. Od rana kłębi się w głowie temat. Właściwie nie od rana, a od wczoraj. Śluby, śluby, śluby.
Myślę głównie o tych, które bierze się po raz kolejny. No tak, życie nam się źle ułożyło, nie znaleźliśmy tego czego szukaliśmy, jesteśmy teraz w nowym związku i co? Skoro jesteśmy już po rozwodzie, to młodzieniaszkami na ogół nie jesteśmy i statystycznie jest tak, że wchodzimy w nowy związek z osobą, której nasz statut związkowy jest raczej obcy, w sensie, że to rozwodnik/rozwódka nie jest. I niestety musimy zrobić założenie, że ten następny z którym się wiążemy owego ślubu chcieć będzie. Ale czy kolejny nasz ślub nie stawia nas w mało komfortowej sytuacji? Mnie się wydaje, że tak. Znów to samo, ta sama procedura, te same słowa tyle, że wypowiedziane do innej osoby, często przed tym samym lub tą sama panią z łańcuchem. Przecież to idiotyczne. Wyczuwamy lekką śmieszność sytuacji, choć nie chcemy sami przed sobą się niejednokrotnie do niej przyznać. I bynajmniej nie chodzi o to, że nie wierzę w kolejne związki. Wręcz przeciwnie. Jestem wyznawczynią teorii, że nie tylko jedna osoba w życiu jest nam przeznaczona. Nie wyszło raz, szukajmy szczęścia dalej. Piszę "nam", bo myślę o tym w kontekście samej siebie. Gdybym nagle była bez mojego partnera, teraz w wieku 37 lat, z dwójką jakby nie było już niemałych dzieci. Czy to nie jest zbyteczne proszę państwa? Czy nie moglibyśmy żyć ot tak sobie? Przecież ów ceremoniał gwarantem jak widać nie jest. Czy nie byłoby krzepiącym to, że bez żadnych wzniosłych deklaracji spędzamy ze sobą dni i noce? I to, że zwyczajnie jesteśmy szczęśliwi? Przecież to najlepszy dowód i powód. Być może powinniśmy szukać w odpowiedniej grupie ludzi lub być może ci, którzy się z nami wiążą powinni wiedzieć, że temat jest trudniejszy niż im się wydaje i istnieje pewnego rodzaju ryzyko, że poczucie szczęścia w naszym towarzystwie może wyglądać inaczej od ich wyobrażeń. Ale z drugiej strony szczęście to po prostu szczęście i jemu nic nie jest potrzebne. Jest i tyle.
Może to zwyczajnie ludzka próżność sprawia, że tak bardzo ślubów chcemy. Pragniemy, kiecek, pięknych i drogich garniturów, zamków, pałacy, plaż, dziesiątek skupionych na nas oczu, podziwu i tego uczucia, że to ten dzień kiedy każdy nam mówi jak pięknie dziś wyglądamy? Hmmmmm, nie znam wciąż odpowiedzi, pytam (najczęściej kobiet), ale ich argumenty są jak wyssane z palca, nic nie znaczą. Wiem, że w ich oczach to ja jestem dziwadłem. Nie chcę ślubu po raz kolejny, nie chciałam go nigdy. Powiedziałam o tym ostatnio mojej matce. Pukała się w czoło. Ale to nic, przy tym jak wyzywała mnie, że jestem komunistką, bo wypisana jestem z Kościoła.
Nie wierzę w ochotę rozwodników na ślub. Owszem jest pewna grupa, którą cechuje zamiłowanie do tzw. porządku rzeczy, czyli w życiu ma być tak jak należy, poprawnie, ale wydaje mi się, że to znikomy odsetek.
Nie dość, że nie chciałabym ślubu, to pomyślałam sobie właśnie, że nie miałabym nawet ochoty na to, aby z przyszłym, nowym partnerem (hipotetycznym oczywiście) budować wspólne gniazdko. Podoba mi się posiadanie tzw. własnego kąta. Jeżeli byśmy chcieli, moglibyśmy mieszkać razem przez wiele lat, może i do ostatnich dni, ale być może przyszedłby moment, kiedy potrzebowalibyśmy wytchnienia i wtedy każdy mógłby być trochę u siebie. Bardzo podoba mi się takie rozwiązanie i jeżeli stałoby się tak, że mój trwający od lat związek ległby w gruzach, z przyjemnością połączę się z jakimś uroczym, zdystansowanym do samego siebie i świata komunistą z własnym mieszkaniem.

Dobrego listopadowego dnia życzy
Komucha przed czterdziestką.